27 mar 2015

jeden

Nigdy nie przywiązywałam wagi do jakiś znaków od losu. Kiedy przez cały tydzień było słonecznie, a w wychodną sobotę, jak mawiała moja mama, lało i wiało, uznawałam, że świat po prostu mnie nie lubi. Kiedy uczyłam się naprawdę długo do sprawdzianu z geografii i dostawałam dwa, a strzelająca wszystkie odpowiedzi Anka — piątkę, wyzywałam w myślach nauczycielkę, życząc jej redukcji etatów. Nigdy nie myślałam o tym pod tym filozoficznym kątem, że przecież to musiał być jakiś znak. Może byłam naznaczona? Może po prostu na tyle beznadziejna, że nawet jakaś głupia, szkolna owca nie chciała mi pójść na rękę? Nigdy tak o tym nie myślałam. Nigdy — aż do tamtego feralnego dnia, kiedy zostawiłam łańcuszek i kawałek serca w Kołobrzegu. No dobrze, może trochę przesadzam, bo z oboma amantami znałam się zaledwie miesiąc, ale dla mnie to dużo, żeby się zakochać. Albo chociaż pomyśleć, że jeden albo drugi mogą być warci zachodu. A nawet Zachodu!
Długo myślałam nad tym, czy zapałki to nie był może ten taki ostateczny kopniak, żebym uświadomiła sobie, że nie przypadkiem dostałam imię pierwszej kobiety na tym padole łez, która dała się namówić na zjedzenie owocu. Czy to aby nie jest jakiś podstęp? Zastanawiałam się, czy życie nie daje mi znaków, że powinnam interpretować to wszystko na odwrót. Nawet wtedy, kiedy ze złamanym sercem wychodziłam z tej cholernej siłowni, a potem, już jako zmokła kura, żaliłam się Ance. Nie mogła odróżnić deszczu od moich łez, ale po wydawanych odgłosach zgadła, że ryczę jak bóbr i najchętniej rzuciłabym się pod nadjeżdżający ze Szczecina pociąg.
— Czajka, masz teraz nauczkę na przyszłość, że chama nie da się pomylić ze zwykłym mrukiem — mówiła mi, kiedy siedziałyśmy już w przedziale, żegnając pierwszy miesiąc wakacji nad morzem.
Nietrudno było mi jej przytaknąć. Ale też zaprzeczyć, bo najpierw pokiwałam głową, a później zaczęłam nią potrząsać, rozklejając się od nowa. Rocky był mrukiem. I właściwie miał na imię Jakub, jak przedstawił go kolega. Przyprowadził go dla mnie, żeby sam mógł sobie poględzić z Anką na temat jakiegoś tam zespołu, którego oboje byli fanami, a ja nie byłam tym zbytnio zainteresowana, nawet jeśli Darek miał po prostu interesującą twarz i mogłabym sobie na niego popatrzeć. Zostałam sama z Kubą w strasznie głośnym klubie, bo tamci ulotnili się w cichsze miejsce, żeby nie musieć do siebie wrzeszczeć. Ta, bo na pewno będą gadać, pomyślałam sobie i uśmiechnęłam głupio pod nosem.
Twarz mojego „Rocky'ego” w błyskających co chwila kolorowych światłach wydała mi się skrzywiona, ale potem zgadłam, że po prostu facet ma taki wyraz twarzy. Przeżuwał wykałaczkę z martini, które zostawiła na barze Ania i przesuwał po blacie swój telefon. Z głową podpartą na pięści, przyglądałam mu się ukradkiem i odkrywałam coraz to nowe szczegóły: miał krwawą bliznę na lewej brwi, dwudniowy zarost, bardzo ładny, srebrny łańcuszek z wąskimi oczkami, taki mniej jak ozdoba, a coś, co nosi się z sentymentu, zgadywałam, że nos musiał mieć co najmniej raz złamany...
Musiałam z rozczarowaniem przyznać, że nawet do swatek nie miałam szczęścia, skoro przyprowadził mi jakiegoś dresa. Nie wiedziałam nawet, jak zacząć rozmowę, więc w pewnym momencie po prostu dopiłam swoje piwo, westchnęłam ciężko i ruszyłam na parkiet, poszukać kogoś na własną rękę. Tańczyłam strasznie, bo wywijanie z jakimiś Jackami w klubie to nie to samo, co unikanie włosów Anki, mogących poharatać mi twarz, kiedy ta w dzikim szale zarzuca nimi w pierwszym sektorze pod sceną. Nie opadło jednak na mnie światło reflektorów, a muzyki nie zagłuszyły głośne śmiechy w asyście palców skierowanych w moją stronę. Prawdę mówiąc, nikt nie uciekł i poczułam się pewniej.
I wszystko było super, nawet nie zdążyłam się spocić, kiedy doczepił się do mnie właśnie taki typowy Jacek. Odsuwałam się konsekwentnie, a on się przysuwał. Nie wyglądał jak zbir, miał jedynie jakiś rondel na głowie (Anka wytłumaczyła mi dużo później, kiedy nastąpiła wielka moda na takie czapki, że zwykła z daszkiem i nazwą kurortu to już nie to samo, nie ten swag). I w sumie to był niepodobny do niczego. Tyle w kwestii mojego powodzenia u facetów, na jakichś kilkudziesięciu w klubie plus Jakub, mnie musiał się narzucać jakiś nikt.
To, że chciał uparcie tańczyć obok mnie, mogłam jeszcze znieść. Ale wtedy amant stwierdził, że chce tańczyć ze mną, koniecznie, a to wymaga obłapiania mnie na parkiecie. Może i jestem nieasertywna, może i jestem pierwszą pierdołą Rzeczypospolitej, ale kiedy poczułam jego łapsko na swoim tyłku, trzasnęłam go z całej siły w twarz i zarządziłam natychmiastową, jednoosobową ewakuację, zanim dojdzie do niego, co się stało. Wystrzeliłam w tłum, czując narastającą panikę i zwolniłam dopiero w momencie, kiedy byłam pewna, że go zgubiłam. Cholerna Anka, jej cholerny Darek, musiała mnie zostawić samą!
W części klubu, w której się znalazłam, było luźniej i chłodniej. Oparłam się o ścianę i wzięłam kilka głębokich wdechów, co natychmiast mi pomogło. Chciałam wrócić do wynajętego pokoju i położyć się spać, a najbardziej — nigdy więcej nie dać się wyciągać w „fajne miejsca” z Anką. To był dobry pomysł, ale kiedy zaczęłam się przepychać w stronę wyjścia, znikąd pojawił się porzucony tancerz. I może i nadal był pewny, że chce mojego towarzystwa, ale jego twarz wskazywała na to, że najpierw chciałby mi wytłumaczyć, że źle zrobiłam. Odwróciłam się od niego gwałtownie, ale złapał mnie za nadgarstek. Szarpnęłam się, ale trzymał mnie mocno.
— Zostaw mnie!
Odpowiedział coś, ale nie słuchałam, jedynie znów bezskutecznie się szarpnęłam. Byłam naprawdę przerażona, bo w tłumie ludzi czułam się tak, jakbyśmy byli tam tylko my — nikt nie zwracał uwagi na to, że jakiś facet najwyraźniej chce mi zrobić krzywdę, bo ciągnie mnie w stronę wyjścia, mimo że ja nie wyglądam na zachwyconą.
Może i brzmi to strasznie, niekoniecznie w kontekście samej sytuacji, a mojego zachowania, ale nie umiem zachować zimnej krwi, może dlatego nie brałam pod uwagę żadnej Akademii Medycznej albo chociaż bycia płatnym mordercą... Dlatego sytuacja była do rozwiązania, nawet przeze mnie samą, z perspektywy czasu widzę, że było tyle wyjść!, ale wtedy wpadłam w stuprocentową panikę, edycja z nierównym oddechem i myślami, że zaraz umrę. Stało się jednak coś innego. Kiedy szarpnęłam się po raz kolejny — zadziałało.
Niestety, to nie była moja zasługa. Po prostu amant nagle zniknął mi z pola widzenia. Pisnęłam głośno i instynktownie spojrzałam w dół, gdzie leżał właśnie on i trzymał się za nos. Obok mnie nagle znalazł się Jakub i chyba o coś pytał, ale nie potrafię powiedzieć, o co. Wiem tyle, że kiwałam głową. Bardzo gwałtownie i bardzo długo, a potem nas stamtąd wywalili. No, nie do końca. Po prostu uznano, że robimy rozróby i mamy się wynieść, inaczej wezwą policję, bo nikt nie chciał mi uwierzyć, że byłam bliska czegoś naprawdę strasznego. Wierzył mi Rocky! Polazłam więc za nim, w połowie drogi zaczynając wyć, bo dopiero wszystko do mnie dotarło. W świetle latarni Kuba nie wyglądał już nawet jak dres, a jego bluza była ciepła.
— Wszystko w porządku?
Nadal kiwałam głową. I to właściwie wtedy tak naprawdę zaczęła się nasza prawie miesięczna znajomość, zakończona równie dramatycznie, co opowiadałam potem Ance. Miałam jednak chusteczkę przy nosie, więc wątpię, że cokolwiek zrozumiała.
— Próbujesz mi wytłumaczyć, że wcale nie jest chamem, skoro wasza znajomość zaczęła się tym bohaterskim wyczynem? Też zakrawającym w sumie o chamstwo, skoro mógł mu wytłumaczyć po prostu, żeby się odczepił?
— Tak!
— Jesteś głupia.
Czy byłam głupia? A bo ja wiem? Może i byłam głupia, skoro uczepiłam się mruka, który chyba nie chciał mieć nic ze mną do czynienia, ale nie miał wyjścia, zawdzięczałam mu życie! I dlatego rozpaczałam całą drogę do domu, a później jeszcze na schodach, w moim pokoju i wielu innych miejscach. Ania wytłumaczyła mojej matce, że po prostu smutno mi, że niedługo skończą się wakacje i wyprowadzę się z domu. Kiepska z niej kłamczucha, ale jakoś wybrnęłyśmy.
Pozbieranie się po tym zajęło mi jakieś dwa tygodnie. Anka cierpliwie znosiła moje marudzenie i przypominała, że został jeszcze drugi, ale początkowo nie słuchałam. Byłam zbyt załamana brakiem łańcuszka, brakiem Rocky'ego, brakiem jakiejkolwiek wizji przyszłości i nawet brakiem lodów waniliowych, które były jedynym plusem mojej marnej egzystencji. Powoli jednak dochodziłam do wniosku, że skoro jego reakcja na to, że wyjeżdżam była taka sama, jak wtedy, kiedy zmusili go, żeby mnie poznał, to może nie mam za czym płakać? Kiedy zwierzyłam się z tego Ance, wyszczerzyła do mnie zęby i wiedziałam, że prawdopodobnie pierwszy raz w życiu zachowuję się rozsądnie, mimo że bardzo nie chcę.
Zapałki miały rację!
Kolejny dowód przyszedł do mnie pocztą. Bohater epopei narodowej przysłał mi list, jak obiecał. Bo, właściwie to ja go namówiłam, zafascynowana inicjatywą wymyśloną przez kołobrzeską bibliotekę, że powinniśmy pisać do siebie listy, zamiast dzwonić, czy mejlować. Ja zdążyłam zupełnie o tym zapomnieć, a on wręcz przeciwnie — wykaligrafował moje imię i nazwisko na kopercie, do środka włożył naprawdę długi list napisany na pięknej papeterii...
— Romantyk z niego, nie ma co — mówiła Anka, ważąc pół roku później w dłoni osiem kopert.
— Mówiłaś, że miałam zapomnieć o Kubie — burczałam poirytowana, wyrywając je jej i zamykając na klucz w szufladzie.
— Niby tak, ale mam dziwne przeczucia co do Tadeusza...
— Ma na imię Ignacy.
— To też imię jak z epopei narodowej, Czajka.
Ucinałyśmy wtedy temat, bo ja zaczynałam mówić o wszystkich wadach jej Pawła, czego ona nie chciała słuchać, bo przecież ja zawsze przesadzam. I może zazwyczaj tak jest, ale w tej kwestii uważałam inaczej, jednak to temat na osobną historię.
Studia w Poznaniu, bardzo daleko od mojego rodzinnego miasta, ale na szczęście z Anką, pozwoliły mi zapomnieć o wakacjach. Fakt, Ignacy nadal słał listy, ja odsyłałam swoje i nasza relacja powoli, powoli osiągała jakiś realny kształt, ale nigdy nie brałam tego tak na poważnie. Co prawda wylosowałam go, ciągnąc zapałki, ale obawiałam się trochę angażować w to tak, jak planowałam na początku. Nie miałam pewności, czy bohater epopei narodowej też nie okaże się totalnym niewypałem, mimo że niektóre fragmenty naprawdę długich esejów o jego życiu czytałam po kilka razy, zazdroszcząc mu zdecydowania i skrystalizowanych planów na przyszłość. Według mojej mamy, potrzebowałam kogoś, kto mną pokieruje i niektóre decyzje podejmie za mnie, bo jestem beznadziejna w takich rzeczach i można dostać przy mnie szału.
Może dlatego, kiedy Ignacy napisał mi, że udało mu się, obronił magisterkę i przyjeżdża do Poznania, zamiast wpaść w panikę, ucieszyłam się. Znaliśmy się już jakieś trzy lata, przerzuciliśmy na mejle, bo nie umiem rozmawiać przez telefon i kategorycznie odmówiłam bulenia milionów na połączenia Poznań-Szczecin. Nie wiedziałam, czy czuję do niego coś więcej niż sympatię, ale według Anki, po to Tadeusz przyjeżdża, bym mogła się przekonać. Bo może on też ma wątpliwości? Może on też ma co do mnie plany?
Strasznie stresowałam się jego przyjazdem, wysprzątałam całą kawalerkę, w której się z Anką gnieździłyśmy, a z nerwów prawie ją samą odkurzyłam, drzemiącą na kanapie z książką na twarzy. Nawrzeszczała na mnie, co mnie otrzeźwiło i kiedy Ignacy Leszczyński, mój bohater epopei narodowej, który deklamował mi wiersze na plaży, stanął w drzwiach, zachowywałam się już normalnie. Widziałam go pierwszy raz od tamtych wakacji, no dobra, niekoniecznie, ale zdjęcia to nie to samo! Wyglądał doroślej, nie rozpinał już dwóch górnych guzików koszuli, tylko dopinał idealnie wszystkie, ale przynajmniej nadal miał artystycznie rozwiany włos. Nie był modelem z okładek, może jedynie posturą mógłby takiego przypominać, moja mama nazywała go chuchrem nie z tej ziemi, ale jeśli chodzi o twarz, Ignacy był całkiem zwyczajny. I może dlatego uznałam, że dla mnie jest idealny. Żadne arystokratyczne rysy, nie całkiem prosty nos, ale za to uśmiech miał wspaniały, zwłaszcza kiedy z podekscytowaniem opowiadał o tym, że udało mu się tu, w Poznaniu, dostać pracę w szpitalu.
— Nic wielkiego — opowiadał, kiedy siedzieliśmy na ławce, wystawiając twarze do pierwszych promieni czerwcowego słońca. — Ale cieszę się, bo teraz będziemy się widywać, a nie tylko pisać.
Uśmiechnęłam się wtedy szeroko i mimo że nadal nie czułam, że jestem w nim szaleńczo zakochana, to byłam naprawdę szczęśliwa, że teraz będzie tu, na miejscu. Lubiłam patrzeć, jak dumny jest z siebie, że mu się udało, ile pewności siebie dodało mu skończenie studiów. Nie był jednak egocentryczny, bo pytał o kwestie, których nie rozwijałam w wiadomościach, a ja nieco zakłopotana, odpowiadałam. Nawet Anka nie poświęcała mi tyle uwagi, co Ignacy!
Mieliśmy nawet więcej wspólnych tematów niż w listach. Ignacy podzielał mój brak entuzjazmu do wszelkiego rodzaju sportów, zwłaszcza kiedy opowiedziałam mu o Pawle-maratończyku Anki, który wytykał mi mój brak kondycji, wjeżdżanie na szóste piętro windą i sflaczałe opony w rowerze. To, że byłam szczupła (patykowata!, krzyczała moja matka, kiedy przyjeżdżałam po racje żywnościowe w trzeci tydzień miesiąca) zawdzięczałam tylko szybkiej przemianie materii, co jeszcze mniej motywowało mnie do joggingu albo proszenia się o zakwasy jakimiś seriami ćwiczeń. Leszczyński miał inne powody — zwyczajnie nie lubił się pocić, w ogóle. Był nad wyraz higieniczny, co uznałam za zwyczajnie urocze, zwłaszcza kiedy w najmniej odpowiednim momencie wyjmował swoje pachnące chusteczki i wycierał sobie ręce „tak po prostu”. Mimo swojej higieniczności, zabierał mnie w miejsca dla niego ekstremalne, jak choćby kino, bo przecież tam je się popcorn palcami. Dziękowałam wszystkim bóstwom, że nie lubię tego, co oferuje kinowy bar, więc Ignacy nie wpadał w panikę, kiedy chciałam złapać go za rękę w trakcie seansu.
W końcu, po kilku miesiącach, które dla mnie były jak lata, dosyć oficjalnie zostaliśmy parą. Dla mnie tak to wyglądało, skoro Ania wyemigrowała do swojego maratończyka, a ja wprowadziłam się do większego mieszkania Leszczyńskiego. Początkowo było mi trochę „niewygodnie”, bo odkryłam jego dziwne zwyczaje, choćby prasowanie koszul o piątej rano albo przypominanie mi, że powinnam dobrze zasuwać rolety, bo od strony południowej słońce budzi go za wcześnie. W końcu i mi weszło to w nawyk, ale zaczynałam trochę tęsknić za nieporządkiem mojej przyjaciółki. Pomyślałam sobie w pewnym momencie, że zaakceptowałabym nawet to, że chodzi jak facet i kiwa się jak małpa, byleby ujrzeć w salonie porozrzucane flanelowe koszule w kratę i Ankę na środku, wyjmującą sznurówki ze swoich wszystkich trampek, bo nagle wszystkie „się wzięły zużyły”. Ignacy utrzymywał rygorystyczny porządek nawet w lodówce i bałam się cokolwiek ruszać, więc często porzucałam gotowanie dla zjedzenia na wynos. W końcu weszło mi to w nawyk. Jak wiele rzeczy...
Lato roku dwa tysiące piętnastego było zbawieniem: rzucało słońce na wiele rzeczy, które przez ostatni czas były zbyt mroczne, bym chciała je tykać. To dawało mi szansę na rozwiązanie paru spraw. Zimą, kiedy poległam na kolejnej sesji, tym razem nie zaliczając dwóch bardzo ważnych egzaminów, poddałam się. Od zawsze chciałam studiować dziennikarstwo, ale kiedy znów podłożyło mi nogę, nie miałam już siły walczyć o to, żeby je skończyć. Potwornie mnie męczyło i w pewnym momencie po prostu przestałam uczęszczać na zajęcia, spędzając czas poza domem na czymś innym — głównie włóczeniu się po mieście. Wiedziałam, że w końcu będę musiała Ignacemu o wszystkim powiedzieć, ale on przecież był ambitny i tak świetnie szło mu w pracy, prawdopodobnie uroczyście by mnie potępił.
W końcu zdecydowałam. Nie był moim ojcem, żeby prawić mi kazania, a przyznać się musiałam, bo brakowało mi pomysłów na to, co mam robić poza domem. Moją decyzją kierowała trochę pogoda, bo kiedy wchodziłam tego dnia po schodach, woda kapała z moich włosów, ubrań, a nawet nosa — w połowie drogi złapała mnie ulewa. Świetny początek lipca, nie ma co, myślałam, pokonując kolejne stopnie. Kiedy otworzyłam z wahaniem drzwi mieszkania i stanęłam w korytarzu, zdejmując powoli przemoczoną bluzę, jedynym, co słyszałam, było szybkie bicie mojego serca. Najwyraźniej Ignacego nie było w domu, bo nie potrafił siedzieć cicho. Przez chwilę odetchnęłam.
Swobodnie weszłam do kuchni, nadal w mokrych ubraniach i zastygłam w progu, bo przy stole siedział Ignacy i przesuwał po blacie kopertę. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że ociekam. A powinien, słyszałam nawet jego głos „EWA, OSZALAŁAŚ”, ale tylko w swojej głowie, bo tak naprawdę nie wydał żadnego odgłosu.
— Muszę ci coś powiedzieć.
— Muszę ci coś powiedzieć.
Powiedzieliśmy to właściwie jednocześnie. Przestraszyłam się. Wiedział? Nie wiedział? Ktoś mu umarł? Zrywał ze mną? Jednak chce na mnie nakrzyczeć, że nakapałam mu na boazerię? Poważnie mnie zmartwił, więc po prostu przysiadłam naprzeciw niego, zapominając o swojej przemowie. Chciałam, żeby od razu mi wszystko powiedział, prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, czy cokolwiek.
— Ty pierwsza.
— Może ty?
— Moje to długa historia, ty jesteś bardziej konkretna.
Był poważny, nie chciał się wymigać od odpowiedzi. Może potrzebował jakiejś otuchy albo kopa, żeby mi to wyznać? Ledwo powstrzymałam się od zalania go pytaniami. Właściwie to poczułam się lepiej, że nie tylko ja tutaj wyczuwam atmosferę grozy — kiedy Ignacy na mnie spojrzał, wyglądał na naprawdę zmartwionego. Chciałam go właśnie dobić.
— Rzuciłam studia. Teraz ty — powiedziałam jednym tchem.
— Co zrobiłaś?
— Teraz ty.
— EWA.
A jednak pożałowałam swoich słów.

W ostatniej chwili napisałam ten rozdział w innej narracji i publikuję go, póki się nie rozmyśliłam. :D Sprawdzałam z trzy razy, ale już mi się wszystko w oczach miesza, jak dostrzeżecie jakieś błędy, to piszcie. Pozdrówki!

21 komentarzy:

  1. O ja głupia, przez trzy minuty szukałam, gdzie komentarz dodać, nie widząc, że link jest na górze xD Haha!

    Piszesz genialnie. Dosłownie to pomyślałam, gdy skończyłam czytać, a czytałam z tchem zapartym. Wiadomka, to dopiero pierwszy rozdział, więc akcja dopiero się rozkręca, ale i tak czuję, że to będzie coś super - choćby tylko ze względu na Twój styl pisania. Z taką łatwością kleisz słowa! Cudownie!
    Jestem ciekawa, co Ignacy chciał jej powiedzieć. I czy w ogóle to zrobi po tym, jak mu powiedziała o tych studiach. Swoją drogą, Anka ma rację - Ignacy to jest trochę takie imię z epopei :D Ale i tak mi się podoba.
    Hm, mam przeczucie, które mówi mi, że Jakub jeszcze się pojawi. Dobrze mi podpowiada moja intuicja? Powiedz, proszę! No i nie dziwię się Ewce wcale, że go polubiła na tych wakacjach: wszak uratował jej życie! Od zawsze wiadomo, że rycerze ratujący damy z opresji mieli branie. Czyż nie tak było?

    Czekam na kolejny rozdział. Życzę weny i pozdrawiam serdecznie, jednocześnie nieśmiało zapraszając do siebie :)
    Ciao :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem go przesunąć na dół, więc jest na górze. :D
      Jeju, dzięki! W ostatniej chwili praktycznie zmieniłam koncepcję i napisałam to wszystko w pierwszej osobie, dlatego tym bardziej się cieszę, że nie brzmi to topornie i się klei.
      Szukałam wystarczająco dziwnego i archaicznego imienia, które się w żadnym z moich opowiadań jeszcze nie pojawiło, a Ignacy brzmi ładnie, jak dla mnie.
      Wszystko w swoim czasie. :D
      Dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń
  2. Dziewczyno, szalejesz z nowymi notkami! :D
    Wrócę później, tymczasem życzę miłego weekendu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystam z natchnienia. :D
      Czekam, miłego weekendu!

      Usuń
    2. Jeeej, cały tydzień, ale zleciało! A tak serio, miałam okropny tydzień, aż dziwne, że zdołałam się ogarnąć :)
      Przeżuwał wykałaczkę z martini, które zostawiła na barze Ewa i przesuwał po blacie swój telefon. - pisałaś na początku w narracji trzecioosobowej, nie? W tym zdaniu zapomniałaś zmienić narrację :)
      Myśląc o Ignacym, będę myśleć tylko o imieniu Tadzio. Dzięki, Anka! W zasadzie uważam, że dla Tadzia właśnie Tadzio pasuje lepiej. I co najzabawniejsze w kontekście tego opowiadania, wychodzi na to, że Ewa i Tadeusz mają te same imiona, co moi rodzice. To nie wróży dobrze, bo się rozwiedli. Bywa! XD Oprócz imion (w tym jednego przybranego zresztą) żadnych innych podobieństw nie widzę, co nie oznacza, że jednak jakoś nie widzę świetlanej przyszłości dla tych dwojga. Gdybym była na miejscu Ewy, chyba bym oszalała, gdybym musiała żyć prawie w sterylnym mieszkaniu ze sztywnymi zasadami, nawilżanymi chusteczkami, brakiem potu, koszulami i zasłoniętymi roletami o odpowiedniej porze. Potrafię zrobić bałagan za pomocą dwóch rzeczy w trzydzieści sekund, to chyba mówi samo za siebie. Jednak wracając do Ewy, to odnosiłam wrażenie, że ona bała się reakcji Ignacego na wiadomość o rzuceniu studiów i sam ten fakt wzbudza we mnie jakiś niepokój. Włączyła mi się funkcja podejrzliwości. Mimo wszystką są parą i chyba czasami rozmawiają, no nie? Nie tylko o tym, że jest dobrze, ale też, że bywa źle. Ewa coś ukrywała, nie jest fair wobec niego i wobec siebie też nie. Przede wszystkim dlatego nie wróżę im dobrze. A poza tym nie polubiłam Ignasia-Tadzia, o! Nie wiem, czy on potrafiłby w ogóle wzbudzić sympatię, chyba że Małgosi Rozenek, cóż...
      Co do Jakuba natomiast, rozczuliła mnie rozpacz Ewy "stracie". To dla mnie było w jakiś sposób urocze. Zresztą jak to ktoś kiedyś powiedział (albo i nie...), rzuca się monetą po to, żeby w trakcie podrzucania nią i oczekiwania na orła lub resztę uświadomić sobie, czego chcemy. Nie wiem, czy to prawda, ale może zapałki tak właśnie na Ewę zadziałały. Tyle że z opóźnieniem, a łańcuszek oddała.
      To na koniec wesołych zajączków życzę! :D

      Usuń
    3. W porządku, na taki wyczerpujący komentarz nawet miesiąc mogłabym czekać. <3
      Tamto zdanie to nie kwestia narracji, a tego, że czasem zamiast Anka, piszę Ewka i na odwrót, nawet własne postacie mi się mylą, muszę się pilnować. XD
      Och! Ale utrafiłam. Tadek wyszedł przez Pana Tadeusza, w którym to Tadek mi się wydawał straszną pierdołą i uznałam, że pasuje do Ignasia, inspirowanego inną sierotką Marysią polskiej literatury. :D Ale i tak wyszło niefortunnie, ups!
      Ewa się boi na takiej zasadzie, że... każdy zna kogoś gderliwego, ty na pewno też. :D Takiego, że cokolwiek powiesz, to zaraz się zapluje z pretensji. Taki jest właśnie Ignaś. Ewka nie lubi słuchać gadania, zwłaszcza takiego negatywnego, bo zaraz jej się coś przełącza i ma ochotę wyskoczyć przez okno. Ja zresztą też. XD
      Podejrzewam, że gdyby wylosowała Kubę, to wyłaby tak samo, bo nie da się zjeść ciastka i mieć ciastka. :D A ona by tak chciała! To byłoby nieuczciwe, ale nie czułaby się tak, jakby podjęła złą decyzję.
      Wzajemnie! :D

      Usuń
    4. Oj tam, daj spokój, wolę jednak szybciej, nie tylko dlatego, że miło się czyta, ale później zaległości to straszna rzecz, brrryyy... Lubią się kumulować :P
      Rzeczywiście, w tym zdaniu bardziej pasowałaby, że to pomyłka z imionami, bo po co Ewa zostawiałaby drinka, skoro została, prawda? :D
      Nie przejmuj się, miło to ludzi z takimi imionami samymi chodzi po świecie? :)
      Okej, rozumiem o co chodzi z tym gderaniem, bo rzeczywiście też tak mam, że niektóre rzeczy wolę zachować dla siebie, niż wysłuchać kazania, dostać burę itp. Babcia chociażby lubi czasem tak pogadać ;> Jednak z "moim mężem" się dzielę takimi rzeczami, dlatego coś mi tutaj harmonia w związku i brak szczerości nie odpowiada (powiedział ekspert od związków XDDDDD). Tak teraz sobie myślę, że Ignacy też mógł coś zachować dla siebie, ale rewelacje Ewy o rzuceniu studiów spowodowały, że trochę poczekamy, aż się wygada.
      Niestety nie można mieć dwóch ciastek, czasami monogamia jest okropna... :P

      Usuń
  3. Zaklepuję tu miejscówkę i komentarz umieszczę jakoś jutro/pojutrze, bo na razie padam..
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerona. Ewa wydaje się być taka zagubiona. Niby kochany Ignacy wydaje się być w porządku, ale wyczuwam, że ona nie odnajduje się w tym, co się dzieje. Nie wiem, co takiego Tadzio chce jej powiedzieć, ale wydaje się to być.. podejrzane.
      Chcę więcej Anki i może jakiś epizod z Pawełkiem? :)
      Buziaki ;*

      Usuń
    2. Ignaś jest bardzo kochany, ale też strasznie dziwny, więc Ewa, po tylu latach włóczenia się głównie z Anką, czuje się nagle, jakby wlazła na karuzelę jego humorów. :D
      Pawełek się pojawi i aż nie mogę się doczekać, bo będzie zabawnie, mam nadzieję.
      Pozdrówki!

      Usuń
  4. nie! dlaczego w tym momencie? to tak jak odebrać dziecku ulubioną zabawkę. po prostu mnie zraniłaś i wprawiłaś w przeraźliwy krzyk rozpaczy. Ignacy, choć na początu wydawał się kimś naprawdę godnym uwagi, po pewnym czasie zaczął mnie okropnie męczyć. aż współczuję Ewie takiego chłopaka i tych dni soędzonych na dbaniu o porządek. on naprawdę jest jakiś szalony. ale zaintrygowało mnie mocno to, co chciał jej powiedzieć. Dlatego umieram z rozpaczy, że zakończyłaś to w tak dramatycznym momencie. Chociaż pewnie zacznie rzucać morałami o studiach Ewki i bezmyślności. Taki to już niestety typ. Ale co panbezskazy może mieć do powiedzenia? kurcze, taka niewpewnosc! mam nadzieję, że faktycznie nie będę musiała długo czekać :D
    a tak po prawdzie to chyba już wolę Ignacego niż Kubę. mimo wszystko lepiej sprzątać niż dostać w twarz za to że się tego nie zrobiło XD
    czekam NIEcierpliwie na kolejny! A, i chciałam bardzo napisać, że uwielbiam Twoje opowiadania! :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, to ta technika zostawiania czytelnika z niedosytem, żeby wrócił, huehue. :D
      Ignaś jest dziwny i jego ultrahigieniczność nieraz da się Ewci we znaki, ale teraz jest jeszcze łagodnie, trust me. Haha, na początku planowałam mniejszą bombę, ale teraz widzę, że dobry sposób wybrałam na wprowadzenie tego wątku, bo widzę, że wieści Ignacego wszystkich intrygują.
      Jejciu, Kuba wcale nie jest taki zły jak go namalowałam, się wszyscy przekonacie, phi! :D
      JEJKU, DZIĘKUJĘ. Naprawdę. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Bardzo podoba mi się główna bohaterka. Przypomina mi moje przyjaciółki (tak, siebie zdecydowanie widzę w roli Anki rozrzucającej ubrania gdzie tylko popadnie), a dzięki temu bardzo przyjemnie mi się czytało. Myślę, że będę tu zaglądać, bo chyba tylko masochista przestałby w tym miejscu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam, żeby Ewa była jak najbardziej normalna i naturalna, trochę ją w sumie wzorowałam na mnie, bo ja też jestem pierdołą, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji i te takie.
      Dzięki! :D

      Usuń
  6. HAHAHA, masz świetne teksty. Niby Ewka ma przekopane, może źle wybrała, może Ignaś to rasowa pierdoła, ale coś osiągnął w życiu, to ja i tak czytając chichrałam się jak głupia. Nie wiem, może to ten plus pierwszej narracji i Twoje super teksty, ale bawiłam się świetnie. :D Chcę więcej, teraz, zaraz, natychmiast. :D
    Dobra, ale do sedna jeszcze, żebym nie napisała komentarzu, że było komicznie. Jednak tak...hm, nie wiem, jakoś teraz Rocky do mnie przemawia i jestem ciekawa czy pojawi się jeszcze gdzieś na horyzoncie, bo mam wrażenie, że Ignacy ją trochę blokuje, tłamsi. Ewka powinna szaleć, mieć dużo do powiedzenia, robić co się jej podoba, a w tym bałaganić, a on...tak ją przydusza i nie dziwię się, że ona nie miała już siły na studia, jak była taka..zduszona. :D Mam nadzieje, że gdzieś wyjeżdża i muszą się rozstać. He, tak bardzo dobrze jej życzę,a co :D
    Czekam na dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, dzięki! Ktoś mi kiedyś powiedział, że czytanie moich opowiadań w pierwszej narracji sprawia, że czuje dyskomfort, przez te teksty właśnie, dlatego radość tysiąc, że ktoś się świetnie przy tym bawi. :D
      Kubuś się pojawi, no pewka! To mój ulubiony bohater całego opowiadania, bo powstał jako pierwszy, w ogóle, przed tym Latem. Będzie się działo, obiecuję! Nawet Ewa dostanie kawałek przestrzeni do oddychania. :D

      Usuń
  7. Genialny rozdział. I dobrze, że napisałaś go w innej narracji, bo naprawdę świetnie się to czytało.
    A może jednak szkoda, że nie wybrała Kuby? W końcu w tym klubie stanął w jej obronie, a przecież nie musiał tego robić. I to że wyglądał na mruka nie oznaczało od razu, że taki byłby w obecności Ewki. Ale cóż, zadecydowały zapałki i Ewce trafił się Ignacy. Jakoś nie przypadł mi do gustu, pewnie przez to że jest aż do bólu uporządkowany. Wycierać ręce chusteczkami higienicznymi? Serio? Pierwszy raz się spotykam z takim czymś. Ale dobra. Jak dla mnie jest trochę za nudny i trochę do Ewy nie pasuje.
    Ciekawe, co chciał powiedzieć Ewce i co wyczytał z tego pisma z koperty. Może wyjeżdża, bo dostał pracę gdzieś poza Polską? Ale by się porobiło. I Ewka znów byłaby sama. A tą wiadomością o studiach to go chyba dobiła. Ale może jeszcze zmieni zdanie.

    Opowiadana przez Ciebie historia bardzo mi się podoba, więc nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Pierwszą pierdołą Rzeczypospolitej" - pięknie napisane. Jejku, wszystko jest pięknie napisane. Tak przyjemnie się czyta.
    I sorki o te wąty o Poznań, jednak ci o niego nie chodziło <3
    Ale chyba wolę Rocky'ego. Uratował ją przed jakimś Jackiem <3 To jest miłość.
    Tymczasem Tadeusz za bardzo przypomina mi znajomego, kt chciał urządzać mi wykład (ilustrowany!) na temat kaloryferów i tego dlaczego nie powinnam kręcić ich pokrętłami.
    Ale co on jej chce powiedzieć? Umieram z ciekawości. Dobrze, że zaraz się dowiem :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ok. Naprawdę uwielbiam Twój styl pisania! Będę się nad nim rozpływać od teraz i zazdrościć, bo sama tak nie potrafię. XD
    Tak jak się spodziewałam uwielbiam Ewę. Ogólnie uwielbiam już bohaterów tej historii. Są tacy żywi! Mają swoje jakieś dziwne przyzwyczajenia, nie są idealni i to mi się najbardziej podoba. Po przeczytaniu o X przystojnych facetach i pięknych kobietach mam dość.
    Ciekawe co jej chciał powiedzieć bohater epopei, że tak szybko o tym zapomniał?

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakub - pospolite imię dla pospolitego dresa.
    Ignacy - specyficzne imię dla specyficznego człowieka. ;')
    Podoba mi się. To jest: fajnie zarysowujesz te postaci. Jakub, który najpierw wygląda jak dres i w ogóle ech, zeswatali mnie z dresem, ale potem, kiedy jako jedyny jej pomógł na swój dresiarski sposób, to już w sumie nie wygląda jak dres. Ewka taka subtelna ;). Z jednej strony zaprezentowałaś Kubę też tak... cóż, jest jakby odseparowany od tłumu, niby niezainteresowany Ewką, ale zgodził się na spotkanie (randka oczywiście w ciemno, jak możemy się domyślić, ale chodzi mi o to, że najwyraźniej kogoś poszukuje - może szuka bliskości, może przygodnego seksu, a może po prostu czegoś), najwyraźniej nie próbował jakoś szczególnie zagaić rozmowy (wracamy do punktu wcześniejszego: skreślam przygodny seks, bo wtedy by próbował (wnioskuję, że nie próbował, bo Ewka na pewno wspomniałaby coś o jego dresiarskiej elokwencji ;)); szuka czegoś, ale nie przykłada się - dlaczego? Zranione uczucia, nieśmiałość, onieśmielenie, może odczuwa opór przed otwieraniem się, jest skryty i przez to nie wie, jak właściwie zagaić rozmowę bez zbędnego uzewnętrzniania się? stawiam na ostatnie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W efekcie Ewka dopija piwo i obcesowo odchodzi, nawet się z nim nie pożegnawszy - dosadny znak, że jest nim, łagodnie mówiąc, niezainteresowana i że nie chce jego towarzystwa. Ale mimo wszystko Jakub musi ją obserwować, skoro interweniuje, i najwyraźniej musi mu w jakiś sposób zależeć, bo pomaga dziewczynie, która potraktowała go nieuprzejmie (nie żeby on był jakiś grzeczny, kiedy tak nawet na nią nie patrzył, bawił się telefonem i milczał, no ale; nie żebym też widziała coś złego w pomaganiu komuś, kto był dla nas wredny, ale chyba wiesz, co mam na myśli). No ile ci zajęła pierwsza scenka z Kubą? Ze dwa akapity plus jeden, kiedy trzasnął Jacka w ryj, dał Ewce bluzę i wyglądał niedresiarsko. Trzy akapity, a ja byłam w stanie wywnioskować więcej niż zdołałabym podczas pełnej lektury niektórych blogaskowych opek. Moje wnioski niekoniecznie muszą być poprawne, ale jakoś czuję, że Jakub będzie taki z wierzchu szorstki, z pozoru mający Ewkę w czterech literach, a tak naprawdę zmagający się z jakimiś wewnętrznymi demonami (dość opkowo, ale opkoizmy w konkretnym, przemyślanym i celowym wydaniu uwielbiam, tak więc propsy za pogłębienie płytkich blogasiowych klisz).
      Zawsze w opkach nie rozumiałam tego, dlaczego nigdy nie jest tak, że trólof z początku nie tyle co nie wpada heroinie w oko, ale jest teoretycznie bardzo nie w jej typie - chociaż jestem człowiekiem, który woli, gdy zmiany zachodzą raczej spokojnie i miarowo, to doceniam to zagranie, bo jednak trudno jest się na nie gdziekolwiek indziej natknąć.
      Co do Ewy na razie nie mam żadnych głębszych odczuć - jak najbardziej uosabiam się z twoim przedstawieniem jej kochliwości, z tym, że patrzy z góry na dresów, ale jednocześnie jest na tyle otwarta, by potem ostatecznie powiedzieć nam, że Kuba wcale nie wygląda jak dres, a równocześnie jakby przyznać się, że coś tej nocy w niej zakiełkowało. Jest uprzedzona na takim akceptowalnym poziomie, każdy z nas patrzy nieco inaczej na niektóre grupy ludzi, szufladkujemy ich i wrzucamy do jednego worka, ale jednak potrafi spojrzeć ponad te swoje uprzedzenia. Podoba mi się jej autoironia, te wszystkie teksty w stylu "jedyny plus mojej marnej egzystencji", "pierwsza pierdoła Rzeczypospolitej", jej lekka cyniczność, automatyczne zakładanie najgorszego (świat jej nie lubi, ma wiecznie pecha, nic nie idzie po jej myśli), to jej życie jakby pod kamieniem ("rondel na głowie"). W każdym razie jak na razie darzę ją sympatią (jej marudność jak na razie jest na umiarkowanym, uroczym poziomie).
      Co do stylu, jest ponadprzeciętnie barwny, cieszy mnie twoja dbałość o szczegóły, prawie że równie pedantyczna co Ignacy, dzięki której mogę się pobawić w powyciąganie nitek z poszczególnych opisów, by móc ocenić sytuację. Pasuje do pierwszoosobówki bardziej niż do trzecioosobowej, nawet personalnej, daje też fajny wgląd do głowy Ewy.

      zamiast dzwonić, czy mejlować. - bez przecinka.

      Usuń