Żałowałam
tego, że zdecydowałam się mówić pierwsza. Na twarzy Ignacego
pojawiły się kolejno: zaskoczenie, chwilowa dezorientacja i
rozczarowanie. Nie złość, Leszczyński nie potrafił się na mnie
złościć nawet wtedy, kiedy zostawiałam po sobie małe kałuże
koło prysznica; był dogłębnie rozczarowany. Zmarszczył brwi,
przełknął ślinę i wbił wzrok w blat, tuż po tym, jak posłał
mi to spojrzenie ojca, który dowiedział się, że syn nie podziela
jego pasji. Zacisnęłam zęby, ale nie dałam po sobie poznać, że
mnie to w jakiś sposób dotknęło, mimo że kopnęło dosyć mocno
w żołądek.
—
Trwa sesja, poddałaś się już po pierwszym egzaminie? — spytał
w końcu, znów zaczynając przesuwać kopertę po blacie, tym razem
wolno i symetrycznie do krawędzi stołu od jego strony. Podążałam
za nią wzrokiem instynktownie, podpierając twarz na dłoni
zaciśniętej w pięść. Musieliśmy z Ignacym wyglądać jak dwoje
studentów załamanych pustkami w lodówce. Rzeczywistość była
taka, że żadne z nas nie było już studentem — ja po prostu z
nich zrezygnowałam, a on skończył je wieki temu, tak jak wpadł w
rutynę pracy w szpitalu. Potrafił zatamować krwawienie, gdybym
przebiła się nożem, ale najwyraźniej trudno było mu zaakceptować
fakt, że nie umiem go doścignąć ambicją.
—
Właściwie to nieco wcześniej... — przyznałam, unosząc wzrok na
jego twarz. On na mnie nie patrzył, dalej interesował się blatem,
właściwie to cholerną smugą przy moim łokciu.
—
Konkretnie?
—
W lutym. No dobra, w marcu przestałam już w ogóle chodzić na
jakiekolwiek zajęcia.
—
Super.
Podniósł
się i schował kopertę do kieszeni spodni.
—
Ty miałeś mi o czymś powiedzieć — przypomniałam mu.
—
Już mi się odechciało.
I
wyszedł.
Po
prostu, minął mnie i po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi
drugiego pokoju. W normalnych okolicznościach pewnie bym za nim
pobiegła albo chociaż coś mu powiedziała, ale w tamtej chwili nie
miałam na to ochoty. Ani siły. Ociekałam wodą, zrobiło mi się
zwyczajnie zimno, a poza tym ogarnęła mnie jakaś ogólna niechęć.
Do wszystkiego. Oczekiwałam wsparcia od kogoś, kto nie potrafił mi
go dać, a nawet jeśli miał w sobie takie zdolności, to
najwyraźniej brakowało mu motywacji. Bo niby w czym miałby mnie
wspierać? W tym, że teraz praktycznie nie miałam żadnego pomysłu
na życie w Poznaniu i miałam zamiar polegać na nim całkowicie?
Też bym się nie wsparła, pocieszanie w moim przypadku też mija
się z celem, bo zamiast szukać w sobie sił, rozklejam się mocniej
i jestem taką kluską rozpłaszczoną na talerzu.
Musiałam
przestać się oszukiwać. Ignacy zrobił swoją specjalizację i mimo że gnił na wiecznym stażu to robił cokolwiek, a ja właściwie zostałam bez studiów
na ostatniej prostej. Mogłam chociaż skończyć to dziennikarstwo,
został mi jeden rok do magisterki, ale straciłam chęci jak
ostatnia pierdoła. „To się zdarza”, powiedziała mi matka,
proponując jednocześnie powrót do rodzinnego miasta. I co miałam
tam niby robić? Pracować w markecie i pikać całe dnie na kasie?
Nie widziałam tam siebie, zwłaszcza że była ze mnie straszna
ślamazara i prędzej by mnie wywalili. Pamiętam moją pierwszą
wakacyjną pracę — sprzedawałam lody włoskie i pierwszego dnia
zepsułam maszynę. Anka nabijała się ze mnie potem dwa tygodnie,
ale i ją wywalili, tylko z trochę innego powodu. Nie chciało jej
się wychodzić na upał i paliła papierosy na zapleczu. Obie
zostałyśmy bez pracy i już więcej żadnej nie szukałyśmy,
polegając na pensjach naszych ojców. To był tylko kolejny
dobijający dowód na to, że tkwię w bardziej niż martwym punkcie,
bo już dawno skończyły mi się ojcowskie fundusze, a z regularnego
kieszonkowego zrezygnowałam dawno temu.
Kilkanaście
minut później w końcu wstałam i poszłam pod prysznic, gdzie
spędziłam chyba wieki, korzystając z tego, że gorący strumień
wody nie pozwalał mi na myślenie o niczym innym jak o tym, jak
cholernie jest to odprężające. Pod powiekami miałam jakieś
kolorowe abstrakcje, nieprzypominające niczego i było mi z tym
dobrze, ale kiedy wyszłam z kabiny i owionął mnie chłód
łazienki, wszystko wróciło. Przetarłam zaparowane lustro i
spojrzałam na swoją skrzywioną minę.
Zastanawiałam
się, co Ignacy mógł we mnie widzieć. Tak skrzywiona, wyglądałam
jak jakaś jaszczurka, w dodatku miałam rude włosy, podbródek jak
ekierka i byłam ogólnie dosyć koścista. Ani na co popatrzeć, ani
czego dotknąć, bo jakby ktoś chciał zmacać kościotrupa, to
równie dobrze mógłby sobie kupić fantom. Według Anki byłam
wobec siebie zbyt krytyczna, ale moim zdaniem kierował mną zwykły
obiektywizm. Zwłaszcza że często się z nią porównywałam —
Ania też była bardzo szczupła, ale się chociaż nie garbiła.
Fakt, chodziła trochę jak facet, kiwając się na boki i
rozstawiając szeroko nogi, teoretycznie więc powinno to działać
na moją korzyść, ale tak nie było. Ania miała swój luz i obok
Pawła-maratończyka wyglądała jak odpowiednia osoba na odpowiednim
miejscu. Ja natomiast przy Ignacym, wyprostowanym i nieco sztywnym,
wyglądałam jak jego asystentka, bo byłam od niego sporo niższa,
często chodziłam jak kaczka albo próbowałam naśladować Ankę, kończąc z efektem na poziomie zwykłej debilki.
—
Daj spokój, wystarczy że przestaniesz się garbić — powiedział
mi kiedyś Ignacy, kiedy zwróciłam mu na to uwagę.
Westchnęłam
wtedy głośno, co zirytowało Leszczyńskiego i wbił mi mocno dwa
palce pomiędzy łopatki tak, że odechciało mi się rozmyślań nad
tym, czy kiedykolwiek będziemy wyglądać tak, jak Anka ze swoim
sportowcem. Na samo wspomnienie rozbolały mnie plecy. Odeszłam od
lustra i ogarnęłam się szybko. Kiedy za długo się sobie
przyglądałam, nachodziły mnie dziwne myśli i robiłam różne
zestawienia, co częściej działało na niekorzyść mojej samooceny
niż odwrotnie.
Wyszedłszy
z łazienki, zdecydowałam się wyjść również z mieszkania. Bałam
się ponownej konfrontacji ze zdenerwowanym Tadeuszem, poza
tym miałam nadzieję, że jeśli dam mu ochłonąć, to on zdradzi
mi tajemnicę, którą chciał zdradzić mi już wcześniej. Ukłuł
mnie jakąś igłą niepewności i nie wiedziałam, na czym stoję,
bo nigdy nie robił wielkiego halo z tego, co chciał mi powiedzieć.
Po prostu mówił, i tyle, koniec — akceptowałam to albo nie, ale
wychodziliśmy na czysto. Teraz było to tylko jednostronne,
dodatkowo czułam się okropnie.
Na
zewnątrz już nie padało, za to w powietrzu unosił się ten piękny
zapach, który można uchwycić jedynie po wiosennej albo letniej
ulewie, choć najbardziej intensywny dla mnie bywał tylko po burzy.
I tak nasunęłam kaptur bluzy na głowę, ale wdychałam powietrze
bardzo głęboko, starając się wyciszyć, co z każdym krokiem szło
mi lepiej. Na chodniku stawałam tylko na niepopękanych płytkach,
co ostatnio robiłam chyba w podstawówce.
Na
poczekaniu mogłabym naliczyć wiele rzeczy, które zdarzało mi się
robić w zamierzchłych czasach tornistrów z wróżkami i
fluorescencyjnych spinek. Ojciec przywoził mi takie z delegacji w
Warszawie i zawsze wyczekiwałam ich jak pierwszej gwiazdki w wieczór
wigilijny. Uśmiechnęłam się do siebie, a właściwie do
jakiegoś obcego faceta, więc natychmiast odwróciłam wzrok i
przyspieszyłam kroku. Często sobie powtarzałam, że nie powinnam
się zamyślać publicznie albo udawać, że piosenka w słuchawkach
to soundtrack mojego życia, bo wychodziłam na debilkę — równie
często o tym zapominałam. Jeśli chodzi o rzeczy ważne, moja
pamięć bywała krótsza od kwitka z pralni.
Kiedy
w końcu dotarłam pod kamienicę, gdzie moja wybawczyni mieszkała
ze swoim Pawłem, coś przekręciło mi się w żołądku. Ania także
jeszcze nie wiedziała, że rzuciłam studia. Szczęśliwie, obie
studiowałyśmy w praktycznie różnych miejscach, więc trudno nam
było się w dzień zetknąć, a jakoś nie chciałam się z nią
dzielić faktem, że to ja, ta ambitniejsza z nas dwóch, dałam
sobie spokój przez własny kaprys. Weszłam jednak po schodach i
zapukałam do drzwi, cały czas walcząc z chęcią ucieczki.
Musiałam się rozmówić także z nią, żeby mieć czyste sumienie.
Nie chciałam wchodzić w kolejne lato, czując się źle przez
własną głupotę.
Otworzył
mi Paweł-maratończyk. Na mój widok uniósł brwi, ale odsunął
się, by wpuścić mnie do środka. Czemu nazywałam go
maratończykiem? Wyglądał jak maratończyk, cholera, to była moja
pierwsza myśl, kiedy Ania, ucieszona jakby wygrała milion,
przedstawiła mi go. Nosił bluzy od sponsorów maratonów, nie miał
samochodu, „tylko rower, nie produkuje spalin, spala kalorie,
Czajka!”, poza tym wizualnie przypominał mi tych wszystkich
lekkoatletów z telewizji. Miał krótkie, blond włosy, niemalże
kwadratową szczękę, śnieżnobiały uśmiech zwycięzcy i
nienaganną sylwetkę, z łydkami sportowca i skromnie, bo skromnie,
ale wyrzeźbionym brzuchem. Nie miałam się do czego przyczepić,
dopóki nie mogłam wytknąć mu wszystkich wad, jeśli chodzi o
charakter. Mógł sobie mieć
przystojną twarz, głęboki głos i sprawiać, że Anka dostawała
istnego kociokwiku,
ale osobowość pozostawiała wiele do życzenia. I nie mówię tego
tylko dlatego, bo w stosunku do mnie był dupkiem przez trzy czwarte
naszej znajomości. Wielokrotnie wytykał mi moją niechęć do
sportu, wysługiwanie się Anką, żeby podała mi to, czy tamto, a w
końcu nazwał mój brzuch flakiem, mimo że niczym nie różnił się
od tego ankowego. Był płaski, nie wyrzeźbiony, a płaski, ale i
tak zaczęłam się go wstydzić na plaży, co Ignacy uznał za
głupotę, ale mi zrobiło się zwyczajnie przykro. Paweł-Gaweł,
wielki znawca.
— Ania zaraz przyjdzie, siedzi w łazience — burknął do mnie,
kiedy stanęłam bezradnie w drzwiach do ich, cóż, salonu i
usiadł przed laptopem.
Po chwili wahania zajęłam miejsce na kanapie, obok niego. Z braku
innego pomysłu, wbiłam wzrok w fototapetę przedstawiającą jakieś
europejskie miasto. Nie znałam się na tym, to Ania była ekspertem
w geograficznych rzeczach, ale zawsze podziwiałam ten widok. Nawet
jeśli dla mnie był dupkiem, maratończyk miał gust do takich
spraw, wszystko w pokoju było podporządkowane kolorom budynków na
tapecie. Czerwone grzbiety książek nad czerwoną kamienicą,
niebieskie nad niebieską, żółte nad kawałkiem jakiegoś zwykłego
domku po drugiej stronie tapety. Z niechęcią musiałam przyznać,
że nawet jasne drewno półki pięknie z tym współgrało,
nachalnie nie odstawało od krajobrazu.
— To Kopenhaga — oznajmił mi uprzejmie Paweł. Wzdrygnęłam się
na dźwięk jego głosu i gwałtownie odwróciłam głowę w jego
stronę. Przypatrywał mi się z głupim uśmieszkiem.
— Wiem przecież.
— Marszczyłaś brwi, więc albo nie wiedziałaś albo dostrzegłaś
gdzieś plamę, w co wątpię.
— No shit, Sherlock, ty wszystko wiesz najlepiej.
Zaśmiał się cicho.
— Nadal jesteś na mnie obrażona?
— Niby o co?
— O moje próby zmotywowania cię?
— Wmawiaj sobie.
— Aj, Czajka, za dużo czasu spędzasz z Leszczyńskim.
Prychnęłam. Zirytował mnie. Jakim prawem znowu krytykował
Ignacego? Bo nie był tak wysportowany, wygadany i charyzmatyczny jak
Paweł? To znaczy, jeszcze nic nie powiedział, ale znałam ten ton.
Znalazł się, wielki wujcio dobra rada, zaraz mi powie, że mam zły
gust jeśli chodzi o facetów, a z higienicznym Ignacym zajdę co
najwyżej do półki z detergentami w najbliższym markecie.
— Mógłbyś się odczepić?
— Żeby się odczepić, trzeba się doczepić. Ja tylko stwierdzam
fakty. Potrafisz być sympatyczna, jak chcesz.
— Ty najwyraźniej nie potrafisz!
— Na pięć minut nie można was zostawić.
Podskoczyłam jak oparzona, odwracając wzrok od Pawła. Ania stała
w drzwiach do pokoju, opierając się o framugę. Nie wyglądała na
złą, właściwie dopiero po chwili zorientowałam się, że jej ton
nie wskazywał na rozdrażnienie, a próbowała po prostu mnie
nastraszyć. Uśmiechała się szeroko i dawała mi znaki, żebym
poszła za nią do kuchni. Bez wahania przystałam na tę niemą
propozycję, z ulgą opuszczając jej chłopaka. Rozsiadłam się na
krześle obłożonym małymi poduszkami, obok okna i przez chwilę po
prostu patrzyłam, jak Anka suszy sobie włosy ręcznikiem.
— Wiem, że jestem piękna, ale nie przyszłaś chyba się na mnie
gapić, co?
Drgnęłam i automatycznie spuściłam wzrok na swoje kolana. Nie
wiedzieć czemu, w tym samym momencie wybuchnęłam płaczem, co
jednocześnie przyniosło mi ulgę, a z drugiej wystraszyło swoją
gwałtownością. Może to nieprawdopodobne, ale ja rzadko płaczę.
W ekstremalnie wyjątkowych sytuacjach, jak zagrożenie życia albo nie
wiem... bycie w naprawdę czarnej dupie. W tamtym momencie wpadłam
wręcz w histerię, beczałam gorzej niż wtedy, kiedy Meryl Streep
nie wysiadła z samochodu, żeby odjechać z Clintem Eastwoodem w
siną dal, a uwierzcie mi, wtedy podobno wyglądałam tak, jakbym to
ja straciła miłość życia w Madison County. Prawdę mówiąc,
przez ostatni czas czułam się prawie identycznie, chociaż nigdy
nawet nie wyleciałam poza granice sąsiedzkiej Europy.
— Ewa?
Ania przez chwilę stała jak idiotka, z ręcznikiem nad głową i
patrzyła na mnie z otwartą buzią, a potem rzuciła się w moją
stronę i objęła mnie ramionami, próbując jakoś doprowadzić
siedem nieszczęść, którymi byłam, do porządku. Oparłam czoło
na jej ramieniu i powoli, bardzo powoli się uspokajałam, ale kiedy
w końcu mnie puściła i dosunęła krzesło, żeby usiąść
naprzeciw mnie, nadal dygotałam. I dostałam czkawki. I zrobiło mi
się zimno.
W skrócie, bez dalszych i: miałam ochotę umrzeć.
— Ewuś, co się stało? — Ania nie była już ani rozbawiona,
ani złośliwa. Zmartwiona jak nigdy wcześniej.
—
Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami.
—
To Leszczyński, prawda? Znowu się ciebie uczepił...
—
Nie!
—
Nie broń go.
—
Ale to naprawdę nie on, Ania! — Spojrzałam na nią tak, że chyba
uwierzyła, ale dosyć niechętnie. — To ja.
—
Jak to: ty? Jesteś w ciąży? — Oczy Śliwińskiej przypominały
mi dwie planety-olbrzymy. — Przecież Tadeusz umrze! Strzeli sobie
w głowę albo co...
—
Zwariowałaś? Nie, rzuciłam studia.
Ania
wyraźnie odetchnęła, ale zaraz znowu zagryzła wargę i spojrzała
na mnie z przerażeniem.
—
Jezu, czemu to zrobiłaś? Chcesz jednak spróbować z tym prawem,
czy co? Teraz zajmie ci to tyle, że do trzydziestki będziesz
studiować...
—
Nie chcę. Albo chcę. Nie wiem, co mam robić, Anka, no. Nie
wiem.
Ania
znowu mnie przytuliła i siedziałyśmy tak dosyć długo w ciszy,
próbując przetrawić, co się właśnie wydarzyło. Czasem byłam
zła na rodziców, że nie mam rodzeństwa, ale wtedy zdawałam sobie
sprawę, że mam przecież Ankę — była dla mnie jak siostra.
Potrafiła na mnie skutecznie nawrzeszczeć, pocieszyć, bronić i
praktycznie zawsze była,
kiedy jej potrzebowałam. Nawet telefonicznie, pokazując środkowy
palec rachunkowi za abonament. Możliwe, że nie odczuwała tego
samego, bo czasem byłam zbyt zaaferowana sobą, ale w sumie... Ania
nie miewała problemów.
Kiedy
uniosłam głowę, żeby na nią spojrzeć, zdałam sobie z tego
sprawę. Jedynymi problemami, które miewała Ania Śliwińska, było
radzeniem sobie z tymi moimi, przynoszonymi do jej mieszkania w
asyście najwyższej rozpaczy. To na mnie
patrzyła teraz z troską, nie zwracając uwagi na mokre włosy i
ręcznik leżący na środku kuchni.
Czułam się jak frajerka.
Musiałam wziąć się w garść.
Raz w życiu.
— Coś wymyślimy, Czajka. — Anka poklepała mnie mocno po
ramieniu i w końcu podniosła się, żeby zrobić nam kawy. — On
wie?
— Powiedziałam mu pierwszemu. Jakąś godzinę temu, w każdym
razie... tak, powiedziałam mu.
— I co?
— Co: i co?
Ania uniosła brwi i oparła się o lodówkę, krzyżując ramiona na
piersi. Przez chwilę piorunowała mnie wzrokiem, aż w końcu
pociągnęłam nosem i wzruszyłam ramionami.
— Obraził się.
— Taki typowy, tadkowy foch?
— Ta.
— Nie wierzę, że to mówię, ale nie dziwię mu się.
— Pocieszyłaś mnie, wiesz?
— Nie miałam najmniejszego zamiaru.
Westchnęłam
ciężko. Nie należało mi się wsparcie i byłam tego świadoma,
ale i tak poczułam się... gorzej? Tak, chyba właśnie tak się
poczułam. Jakby uderzyła mnie wazonem w siniak, który Ignacy
zrobił mi gdzieś w okolicy żołądka swoją reakcją na moje
nowiny.
—
To co powinnam zrobić?
—
Porozmawiaj z nim, jak cię kocha,
to ci wybaczy. Kiedyś. Na wszelki wypadek umyj okna.
Przez
chwilę chciałam się zaśmiać, ale w ostatniej chwili dotarł do
mnie sens słów Ani. „Jak cię kocha, to ci wybaczy”. A jeśli
chciał mi wtedy powiedzieć, że mnie nie kocha?
Jeśli zamiast siedzieć w kuchni mojej przyjaciółki, powinnam
raczej pakować swoje manatki i wracać tam, skąd przyjechałam?
Cholera,
nie potrafiłam określić, jak bardzo było teraz ze mną źle. I
znowu chciało mi się płakać. Cholera, cholera, cholera.
Ze wszystkich możliwości, co Ignacy trzymał w tej cholernej kopercie, nie poświęciłam uwagi prawie w ogóle opcji, że to mogłoby dotyczyć naszej relacji. Owszem, przeszło mi przez głowę, że mógłby chcieć ze mną zerwać, ale... ale dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo możliwe jest, że Leszczyński ma mnie dość.
CHOLERA.
Jeszcze wczoraj sprawdzałam, czy nie dodałaś nowego rozdziału,a tu wchodzę dzisiaj rano i taka niespodzianka. Dwójeczka! ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę polubiłam Ewę. Szkoda mi jej trochę, bo chyba faktycznie Ignacy nie miał dla niej żadnej miłej wiadomości. Jeśli faktycznie zechce z nią zerwać, to gdzie ona się podzieje? Bez studiów, pracy, dachu nad głową? Mieszkanie z Anką i Pawłem, który lubi jej dogryzać nie byłoby dobrym pomysłem a jak sama wspomina powrót do rodzinnego miasta zbytnio nie wchodzi w grę. A może jednak zdecyduje się na te prawo?
Dobrze, że Ewka ma taką Ankę, przyjaciółkę, która ją wysłucha i zawsze coś doradzi. Co ona by bez niej zrobiła? I nawet jeśli Leszczyński ma już Ewki dość, to ona sobie poradzi. Razem z Anką już coś wymyślą, w końcu od czego ma się przyjaciół.
Rozdział bardzo mi się spodobał, czego nie mogę powiedzieć o tym Pawle. Żeby tak dołować, przyczepiać się do Ewki i jej brzucha?! Nie lubię go już. ;)
Czekam z niecierpliwością na trójkę, bo może w niej wyjaśni się sprawa tej tajemniczej koperty.
Pozdrawiam. :)
Prawdę mówiąc sama o nim zapomniałam, szczęśliwie miałam ustawioną publikację od jakiegoś tygodnia i dodało się samo. :D
UsuńEwka sama nie wie, czego chce. Ale fakt, teraz wszystko jej się zwaliło na głowę i ma powód, żeby się nad sobą użalać. Zwłaszcza z wizją mieszkania z Pawłem!
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :D
Jak zwykle jestem pod wrażeniem Twojego stylu: jest taki lekki i przyjemny. Nie ma nachalnych opisów, od których boli łeb, tylko wszystko jest w odpowiedniej dawce. Super :)
OdpowiedzUsuńAnka mistrz. Ja sama chyba bym zaczęła brechtać z tego "umyj okna", niezależnie od mojego stanu ducha.
Mam nadzieję, że Ewa jakoś się ogarnie i wróci do domu, żeby pogadać z Ignacym. No i że to jednak nie było nic poważnego... w sensie nic złego, to co jej chciał powiedzieć. Pewnie miał jakąś niespodziankę! Tak, tego się będę trzymać. Pogodzą się, Ignacy wybaczy, Ewa obieca poprawę i odejdą w stronę zachodzącego słońca :D Tak będzie :)
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny.
Ciao :*
Dzięki!
UsuńNie no, Ewka też by się zaśmiała, gdyby nie ta straszna wizja w jej głowie, która pojawiła się zaraz potem. Wtedy to zachciało jej się płakać.
Haha, to byłoby zbyt proste, jestem daleka od prostych rozwiązań. :D
Dzięki i pozdrawiam! :D
Z każdym kolejnym zdaniem miałam zupełnie inne odczucia. najpierw myślałam 'pieprzony tadeusz' potem 'pieprz sie pawel' a potem 'ewka, ogarnij sie'. wiem, ze trudno sie ogarnac w jej polozeniu, choc przyznam, ze ciezko mi to zrozumiec. chyba jestem przeciwienstwem głównej bohaterki. no, ale przechodząc dalej to ewka raczej łatwego życia mieć nie będzie. nikt jej nie wspiera w oczywisty sposob czyli głaszcze i mówi będzie ok, pomożemy ci, bo to nigdy nie pomaga. nikt jeszcze nie wpadl na pomysł dobrego pocieszenia w kązdej sytuacji. a ewa wygląda mi też na wymagającą osobę, więc wątpię by to przeszło. nie będę się rozwodzić więc nad dobrym wyjściem, bo faktycznie, jak jeszcze Igancy jej nie kocha to cóż... klops. czarna otchłań. właśnie co do Ignaca to sama nie wiem, co o nim myśleć. jego zachowanie tak typowe pewnie dla niego, dla mnie było mega nietypowe. do tego dochodzi koperta i jej ciągła tajemnica. Ignacy jednak potrafi być intrygujący, szkoda, że kosztem biednej Ewki.
OdpowiedzUsuńnaprawdę czekam na 3 i rozwiązanie tajemnicy tadeuszowej koperty :D
Pozdrawiam! :)
Ewka niby jest rozgarnięta, ale w takich sytuacjach się okazuje, że nie jest. Ignaś się zachowuje dziwnie, Paweł jest chamem, Anka też nie chce się zamienić miejscami i pożyć życiem Ewci, póki się to nie uspokoi... :D
UsuńIgnacy jest niby typowy (typowo pedantyczny), ale jednak tylko dla siebie, zgadzam się. Na miejscu Anki dostałabym chyba z nim szału, pod pewnymi względami jesteśmy nawet podobne, a jeszcze ją na niego skazałam. :D
Dzięki i pozdrawiam!
Hahahaha! :D Jesteś najokrutniejszą osobą jaką znam! (A raczej, jakiej nie znam, ale to szczegół :P) Rozchodzi się o to, że ja też rzucam studia! : ) Dlatego ten rozdział był dla mnie niejakim przewodnictwem duchowym!
OdpowiedzUsuńWróćmy do sedna sprawy - ja nie rozumiem dlaczego Ewa płacze, przecież już kilka miesięcy wie, że rzuciła studia. W tym etapie (wyznań) powinna już czuć tylko podniecenie - bo świetnie się kamuflowała i nikt się na niczym nie poznał! Ale ciekawa jestem, o co doktorkowi chodziło...
Hahaha! Ewka nie powinna być niczyim przewodnikiem, bo prowadzi w ślepe zaułki. :D
UsuńNo bo tu chodzi o to, że ona jest naprawdę słabą kłamczuchą i w takim stresie biedna żyła tyle czasu! To cud, że się nie wydało, a ona na zawał nie zeszła.
Teraz już rozumiem... Po prostu opadają emocje :)
UsuńChciałabym napisać, że podziwiam Ewkę, bo wytrzymała z Ignacym tak długo, ale domyślałam się, że to wynikało raczej z jej słabego charakteru. Trafił się, nie był bardzo zły i tak jakoś... zostało. Z drugiej strony jak tutaj nie podziwiać Ewy, która wytrzymała z facetem, który miał do powiedzenia coś ważnego, a później się rozmyślił? Tadzio się obraził, brakowało tylko, żeby tupnął nóżką. Pytanie: kto nosi spodnie w tym związku? :D
OdpowiedzUsuńPaweł jest strasznym megalomanem. Czyżby sądził, że złe samopoczucie Ewy musi wynikać z tego, że wcześniej jej coś powiedział? Poza tym zachowuje się trochę jak gówniarz wyśmiewając Ewkę i jej... hm, chłopaka, takie strasznie dziecinne to jego zachowanie. Ale może rzeczywiście uważa, że sam wie wszystko lepiej, a tacy mają skłonność do "pouczania" innych :P
Słowa Anki na końcu mnie rozbroiły. Myślę, że trafiła w samo sedno. Chociaż to trochę smutne, że Ewa musi się zastanawiać, czy Tadzio ją kocha, czy jego zachowanie to foch i się nią znudził. Cóż, biedna Ewka, jedyną rzeczą, która jest pewna, to to, że rzuciła studia, cała reszta nieźle się zagmatwała.
Pozdrawiam!
"Trafił się, nie był bardzo zły i tak jakoś... zostało." - lepiej nie mogłabym tego napisać, serio. :D
UsuńSpodnie nosi zdecydowanie Ignaś. On podejmuje wszystkie decyzje, może dlatego, bo ulubiona odpowiedź Ewy to "nie wiem, jak chcesz". Jest według jego widzimisię, to on tu strzela fochy, i mogłabym wymieniać i wymieniaaać. Podejrzewam, że Czajka by zresztą nie nadawała się na taką... no, typową Jolkę Szydło. :D
Pawełek to trochę taki typ "moja racja jest najmojsza" i te takie. Fakt, to dziecinne, ale z punktu widzenia Ewy bardziej okropnie irytujące.
To jest tak, że by się nie zastanawiała nad tym, gdyby nie była przekonana, że wszyscy się z nią zadają bardziej z braku laku, bo żaden z niej aniołek Victoria Secret ani sławna vlogerka. ;)
Pozdrawiam!
Jak na początku bawiły mnie myśli Ewki, jej przemyślenia i inne sprawy, to teraz mnie denerwuje. Co za ślamazara! :D Serio?! Rzucić studia, bo...bo tak. Nie pójdzie do pracy, bo...bo tak, bo się nie nadaję. Ale i tak siedzi na dupsku i marudzi, bo wsparcie, bo bla bla. Rety, dziwny z niej charakter. Taki nieogarnięty. Jakbym widziała siebie sprzed roku. Tylko, że ja nie rzuciłam studiów. Skończyłam, a potem o mało nie skończyłam ze sobą z myślami nigdzie się nie nadaję i po co to wszystko. Ej, ale Ewka musi się ogarnąć. Może i ma teraz kocioł, ale niech na złość Leszczyńskiemu pokaże na co ją stać. Na razie wygląda jak dziecko błądzące we mgle i co moment budzi się z ręką w nocniku. Cóż. Jestem ciekawa, co będzie dalej. :D
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdział. <3
Hahaha, wiedziałam, że tak będzie, ale konsekwentnie brnę do przodu w tym eksperymencie z żeńską postacią, która jest marudną kupą łajna. Znam wiele takich osób, którym propozycje na polepszenie sobie życia to bardziej jak cios niż pocieszenie, to nie, tamto nie, moje życie jest do dupy, nic mnie nie czeka, chyba pozostaje się zabić. :D Ewcia jest podobna, ale pocieszę cię, że będzie lepiej. Trzeba tylko cierpliwie poczekać.
UsuńDzięki bardzo za komentarz! :D
Anka to mój człowiek. Jestem dokładnie w tym samym miejscu co ona, tylko jeszcze uparcie walczę, bo szkoda mi tych trzech lat uciążliwego studiowania. I przeraża mnie perspektywa zaczynania teraz studiów od nowa, a raczej to, jaka będę stara, gdy skończę :( Ciekawa jestem, jak potoczą się jej losy i czy uda jej się odnaleźć szczęście. Go Anka!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco,
maximilienne
Ewka! To Ewka! Ale spoczko, Szwamka mnie przyłapała na zapominaniu imion własnych postaci, więc nie powinnam się wcale odzywać. :C
UsuńPozdrawiam i dzięki za komentarz! :D
Wybacz poplątanie imion ;)
UsuńŁo matko, a ja tu jestem mniejszością i w ogóle niewiadomokim, bo, kurde, jestem jak Ewa. I czytam o niej, i cierpię, że jestem taką bułą, ale nie zrobię nic, bo to za dużo zachodu, wszystko za trudne, lepiej się użalać nad sobą i siedzieć na dupie, no pewnie.
OdpowiedzUsuńGdzieś kiedyś, ze sto lat temu, chyba, widziałam jakieś twoje opowiadanie i nawet zaczęłam coś czytać i nawet na tyle mi się spodobało, że zapamiętałam twój nick, ale nie dałam w końcu rady nadrobić i zniknęłaś mi gdzieś. Ale muszę powiedzieć, że w sumie się cieszę, bo to teraz czyta się dużo lepiej niż tamto. Może to kwestia narracji, pamiętam jakąś przegadaną trzecioosobówkę, ale teraz nawet jak chwilami przegadane jest, to pasuje. W ogóle pasuje mi ta narracja, bardzo jest naturalnie, ładnie prowadzi i przyjemnie się czyta. Ale to też dlatego, że sensownie to jest rozplanowane, znaczy merytorycznie, fabularnie przegadania nie ma, o. Bohaterów fajnych masz też, Ignaś eteryczny zarazkofob spodobał mi się od razu, w ogóle kontrast między wszystkimi panami w tym opowiadaniu jest ładny. Bo są inni aż przerysowani, ale opisani tak ładnie, że to zdecydowanie prawdopodobnie brzmi. Paweł-Śmaweł, też bym się irytowała, nie dziwię się Ewce ani trochę, ciężko musieć z takim wytrzymywać, ale czego się nie robi dla przyjaciółki. Trochę mnie ten Kuba intrygował na początku, ale jakoś tak, no nie wiem, znaczy wiem, o to chodziło, miał być mrukiem i raczej odrzucać niż przyciągać, ale jakoś tak za mało mnie interesuje i teraz jak wzmianki o nim się pojawiają, to raczej mnie to nie rusza specjalnie, nie czekam na niego, nie zastanawiam się, co by było, gdyby jednak jego wylosowała.
O i jeszcze to rzucanie nazwiskami mnie mierzi, no byłabym w stanie to zrozumieć, gdyby Anka tak mówiła i wtedy Ewa pod jej wpływem i nawet ten jej facet się wpisuje w schemat, bo też od niej przejąć mógł, ale to natężenie nazwisk mnie przerasta. Ale mi to normalnie przeszkadza też i nie rozumiem tego, więc wiesz.
No, w każdym razie cieszę się, że tu jestem i zapowiadam, że będę sobie podczytywać, jak coś wrzucisz.
Nie jesteś w mniejszości, jako autorka się z nią utożsamiam, a jestem takim... dosyć dużym kalibrem na tym blogasku, w końcu go prowadzę, he. To się wymądrzyłam!
UsuńJa naturalnie, do ludzi, strasznie dużo mówię i tracę wątek. To niestety przenosi się na opka i NIESTETY, pasuje tylko do narracji pierwszoosobowej, kiedy mogę uwolnić tę petardę przy takiej Ewce albo innym Konstantym, no. Ale git, że strawne, chociaż jak zaczęłam czytać to się nieco przeraziłam.
Moi bohaterowie wszyscy są przerysowani, a jednak znam takich ludzi na żywo. Takiego Pawła Śmawła z jego Anką, znam Ignacego (nie tak bezpośrednio, ale prowadzę obserwację). Kuby nie znam, ale oglądałam dużo filmów z takimi Kubami, więc co nieco tam ogarniam.
Ha! A szkoda, bo Rocky się pojawi niedługo i się doczekać nie mogę, bo mam wrażenie, że tego co nadejdzie, nikt się nie spodziewa. :D
Ja rzucam nazwiskami. :C Dlatego Ewka też rzuca. Łatwiej rzucać nazwiskami np. kogoś kogo się nie lubi. I przepraszam, postaram się jakoś to ograniczyć dla ogólnej estetyki. Bo w sumie, nie widzę w ustach takiej Ewki nazwiska "Leszczyński", bo to Ignaś-Tadeusz jest.
Się bardzo cieszę bardzo się, o!
Uuuu! Kłopoty w raju? XD Cieszę się, że zaczęłam czytać dopiero teraz, jak mam zapas. Od razu polecę z piętnastoma rozdziałami!
OdpowiedzUsuńSerio, co on tam w tej kopercie miał?
A tak w ogóle, to Maratończyka ja lubię. Taki gbur, ale w sumie... No nie wiem.
Tylko Ewa martwi mnie tym płakaniem. Ale no cóż... Przeżyję. Ogólnie jest w porządku, więc damy radę... ;)
Potrafił zatamować krwawienie, gdybym przebiła się nożem, ale najwyraźniej trudno było mu zaakceptować fakt, że nie umiem go doścignąć ambicją. - przebiła się? Jakoś tak... drętwo. Zraniła? Przecięła?
OdpowiedzUsuńW poprzednim komciu, kiedy pisałam o Ewce, zapomniałam wspomnieć o tym, że też widzę w niej jeszcze coś ze mnie - łatwo daje się przytłoczyć obowiązkom, poddaje się, nawet jeżeli czegoś bardzo chce. I teraz pozostaje mi zastanawiać się, jak wiele z niej jest w tobie i czy to taki dziwny zbieg okoliczności :'). W ogóle ona jest też dość zakompleksiona - niby zrzuca to na obiektywizm, ale potem, pisząc o sobie, używa słowa "debilka" dwukrotnie i chyba to mi wystarczy, żeby chcieć ją jakoś pocieszyć. W ogóle hej, co to za konspira, kim jesteś, dlaczego mnie trollujesz i piszesz o mnie opko? ,_, #spiseg
W ogóle Ewka nie stwierdza, że Ignacego kocha, mam takie silne wrażenie, że ona z nim jest już tak bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznego głębszego uczucia, że bardziej oczekuje od niego tego, żeby był jej kamieniem, jak doradziła jej matka, żeby jej pokazał cel i kazał go osiągnąć, żeby faktycznie wzięła się za siebie i coś wreszcie w życiu osiągnęła. Ona chyba faktycznie uwierzyła w to, że potrzeba jej kogoś zdecydowanego, chyba faktycznie wierzyła, że to pomoże jej rozwiązać swoje problemy z niezdecydowaniem, poddawaniem się i chęcią ucieczki... ale Ignaś bardziej posyła ją w błędne koło, bo się z nim porównuje, porównuje osiągnięcia - on ma staż, który do czegoś prowadzi, a ona nie ma nic, nawet studiów nie skończyła, on taki zdecydowany i wie, czego chce, ona wie, że bez waniliowych lodów nie przeżyje, takie tam... Jakubie, gdzie jesteś, kiedy dama w potrzebie? W ogóle TRZY AKAPITY i ja tęsknię za Kubą. Albo za swoim wyobrażeniem Kuby (widzisz, twierdzę, że Ewcia ma tendencje do idealizowania, ja idealizuję... no Chryste, to opko jest tak bardzo meta, że jestem podejrzliwa).
„tylko rower, nie produkuje spalin, spala kalorie, Czajka!” - bez przecinka po rowerze.
Znalazł się, wielki wujcio dobra rada, zaraz mi powie, że mam zły gust jeśli chodzi o facetów, a z higienicznym Ignacym zajdę co najwyżej do półki z detergentami w najbliższym markecie. - przecinek przed "jeśli".