30 sie 2015

siedem

Dwa tygodnie po mojej malutkiej wygranej ciągnęły się jak ser w spalonej pizzy i czułam się jakbym czekała na coś ważnego, a czas wlekł się niemiłosiernie. Czujecie? Ja czułam lekką panikę zmieszaną z jakimś dziwnym czymś, czego nie potrafiłam nawet wtedy określić. Teraz już wiem, że to było złe przeczucie. Ale po kolei.
Wszystko po kolei.
Ignacy zadzwonił do Staszka, Staszek się ucieszył, Ignacy mniej. To znaczy, widziałam jakieś śladowe ilości uśmiechu na jego twarzy, jak orzechów w różnych produktach, ale widziałam też obawy. Albo może chciałam widzieć? Zagryzałam wewnętrzną stronę policzka i wpatrywałam się w usta Tadeusza, które wymawiały „hm” i „okej” a także „nie no, jasne, jasne, super” z większym i mniejszym zaangażowaniem. W końcu odsunął telefon od ucha i uniósł brwi.
— Cóż, chyba nie mamy wyboru.
— Co do czego?
— Musimy tam jechać.
— To chyba dobrze?
Nie odpowiedział. Zrobił swoją minę i wyszedł z pokoju, a kiedy wrócił ze ściereczką do drewnianych powierzchni i zaczął przecierać regał, wiedziałam, że się nie dowiem. Po prostu westchnęłam i wróciłam do swojego quizu oraz wachlowania się Wyborczą. W sumie nie wiem po co Ignacy ją kupował, ale do wachlowania była idealna. Mogłam nią także zabijać chrabąszcze... no dobra, Ignacy je zabijał, ja głównie się chowałam.
W połowie tygodnia dostałam odpowiedź od Ani. Właściwie przyniósł ją kurier w postaci Pawła, który wtachał swój rower na szóste piętro, bo nie ufał naszym sąsiadom. Stawił się pod naszymi drzwiami o dziesiątej rano w niedzielę. Wtedy nawet Ignacy jeszcze spał, był w drugiej fazie, po zrobieniu zakupów o siódmej i przeciągnięciu się idealną ilość razy. Maratończyk jednak walił w drzwi tak mocno, że zerwaliśmy się oboje i również razem ruszyliśmy w stronę hałasu.
Ziewnęłam potężnie, kiedy Ignacy uchylił drzwi, przygładzając rozczochrane włosy. Paweł stał wyprostowany jak struna, przeglądając się w szybie windy i szczerze mówiąc wyglądał jak kretyn, ale nie komentowałam tego, bo sama czasem szłam ulicą i sprawdzałam swój look w wystawach. Kiedy Ignacy odchrząknął, Maratończyk podskoczył i trochę się speszył, ale kiedy spojrzał na nasze pobudzeniem nieskalane twarze, chyba nabrał z powrotem pewności siebie.
— Obudziłem was?
— Skądże — odpowiedział szybko Ignacy, starając się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu wyszło.
— Chyba nie chcesz nas zaprosić na przejażdżkę rowerami, co? — spytałam głupio.
Obaj, Ignacy i Maratończyk, spojrzeli na mnie jak na majaczącą, więc wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju, ale tak, żeby słyszeć, jak rozmawiają.
— Chcesz wejść, czy...
— Nie, nie zostawię tutaj roweru.
Zapadła cisza. Podejrzewałam, że Ignacy walczył sam ze sobą, żeby czegoś nie powiedzieć. Był przecież grzeczny, a przy Pawle niektóre jego kulturalne cechy zanikały.
— Słuchaj, Tadeusz...
— Ignacy.
— Wybacz.
Miałam ochotę zachichotać. Żałowałam, że sobie poszłam, bo chciałam zobaczyć minę Ignacego. Zapewne Anka mówiła przy Pawle o moim chłopaku „Tadeusz” albo „kij w dupie”, więc nic dziwnego, że Maratończyk teraz wyszedł na idiotę, ale nie było mi z tego powodu jakoś źle. Dobrze mu tak! Widział się z Ignacym wystarczającą ilość razy, żeby nie myliły mu się imiona.
— Ania kazała mi przekazać, że też jedziemy.
— Gdzie?
Nie.
Nie.
W tym momencie miałam ochotę wyskoczyć przez okno. Och, cholera. Głupia Anka! Wysłała Pawła, żeby przekazał, że jadą na ślub Staszka? Ale po co? Och, Boże, czemu pokarałeś mnie taką przyjaciółką, czym ja sobie na to zasłużyłam, myślałam, że najgorszym co mnie od niej spotka będzie spanie przez cztery dni na polu namiotowym i znoszenie spoconych ludzi w namiocie na koncercie.
— No na ten ślub tego Jarka, tak? Twojego brata. Ania dostała zaproszenie, więc wysłała mnie, żebym przekazał, że mogą nas odhaczyć, czy co.
— Ach, no dobrze. Mogłeś zadzwonić.
— Trochę ruchu nie zaszkodzi, Tadeusz. Tobie też nie.
— Jest dopiero dziesiąta.
— Leń zawsze sobie znajdzie wymówkę, czyż nie? — Paweł wydał z siebie upiorne hehe, a ja dopowiedziałam sobie w myślach ty niedorajdo kołobrzeska. — To do zobaczenia, Tadek.
— IGNACY!
— Tak, tak. Nie denerwuj się, do zobaczenia!
Ignacy wrócił chwilę później do sypialni, a ja udałam, że znowu zasnęłam, zakopana w kołdrze, pod którą było mi gorąco jak w piekle, ale nie zamierzałam się podnosić. Wyczuwałam na kilometr irytację.
— Ewa, wiem, że nie śpisz. Zerkasz na mnie spod kołdry.
— Wcale nie zerkam!
Zerkałam. I to bardzo niedyskretnie, bo w pewnym momencie Ignacy przykucnął i znalazł się na poziomie moich oczu, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Wręcz przeciwnie, zdjął ze mnie kołdrę i zostawił mnie bez podstawowej ochrony przed tłumaczeniem się. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam na łóżku, a chwilę później Ignacy usiadł obok mnie.
— Czekam — ogłosił, jakby przemawiał do całego pokoju.
Zerknęłam na niego, ale patrzył na mnie, więc zaraz zainteresowałam się wzorkami na moich spodniach od piżamy. Odezwałam się dopiero chwilę później.
— Zaniosłam Ani to zaproszenie, wypadało to zrobić, skoro ją zaprosili.
— Powiedziałem ci, że lepiej nie.
— Od kiedy jesteś wyrocznią?
— Od kiedy zachowujesz się jak nawiedzona — burknął.
Nie odpowiedziałam.
Nie zgadzałam się, rzecz jasna, z tym jego gadaniem, ale to mogło tak wyglądać. Zwłaszcza po tym, jak wygadałam, że siedziałam w szafie, kiedy rozmawiał z matką przez telefon. Eryk też pewnie odebrał moje zachowanie w autobusie za dziwaczne. Och, jak miałam Ignacemu wytłumaczyć coś, czego sama nie rozumiałam? Jak miałam mu powiedzieć, że nie wiem, na czym stoję, co mam zrobić ze swoim życiem, że nic mi się nie chce złożyć w całość, że nie chcę tak żyć, że czasem odechciewa mi się na samą myśl, że on ma wszystko w porządku, a ja nieładzie porównywalnym ze szkodami po przejściu tornada?
— To zadzwonię do Anki i powiem, że ich tam nie chcesz — zaproponowałam.
— Teraz już za późno.
— Weź się zdecyduj, Ignacy! — warknęłam, wytrącona z równowagi. — Najlepiej od razu napisz mi, co powinnam robić, a czego nie i będzie spokój.
— Ewa, uspokój się.
— Przestać mnie uspokajać.
Ignacy wydał z siebie coś, co uznałam za odgłos zawieszony pomiędzy warknięciem i jękiem.
— Jak mam z tobą rozmawiać?
— Normalnie.
— Czyli jak?
— Siak.
Podniosłam się i wyszłam z pokoju, bo miałam wrażenie, że jeśli dłużej będziemy prowadzili taką rozmowę, w końcu wybuchnę i powiem coś nieodpowiedniego. Już i tak cisnęło mi się na usta „porozmawiaj sobie z Julką”.

Był dwudziesty lipca, godzina siódma rano. Stałam, oparta o bok samochodu Ignacego, a on próbował upchnąć nasze dwie torby tak, żeby starczyło miejsca na trzy inne. Minę miał chmurną, trochę przekrzywił mu się kołnierz błękitnej koszuli, a poza tym zapomniał wziąć z szafki swój zegarek, ale nic nie powiedziałam. Ignacy był na mnie obrażony od tamtej rozmowy i wymienialiśmy tylko zwroty grzecznościowe. Chętnie bym tę farsę zakończyła, ale nie mogłam w tamtym momencie wywlec swoich pretensji. Tadeusz się przecież postarał! Bardzo grzecznie rozmawiał z Anką i Pawłem kiedy do nas przyszli, opowiedział o tym, jak to wszystko wygląda: że sukienki możemy kupić w Kołobrzegu, a nie w Poznaniu, bo to bez sensu, skoro wesele dopiero w sierpniu, a poza tym w ich rodzinie każde ma swój motyw, jego matka na pewno nas uświadomi. Wymieniłyśmy wtedy z Anką przerażone spojrzenia. Co to znaczy, mają swój motyw? To nie typowa balanga z wujkami Zbyszkami? Mój ojciec ze swoimi ruchami Travolta-Jackson wyszedłby tam na starego chlejusa, a moja mama robiąca zwyczajowe „ciu ciu ciu” do dzieci na jakąś psychopatkę? Ale nie spytałam o to, bo Ignacy ze mną przecież nie rozmawiał, a jeszcze by się obraził.
Z zamyślenia wyrwało mnie przybycie Eryka. Uśmiechnął się do mnie miło i podał Ignacemu swoją torbę. Skrycie westchnęłam sobie nad tym, jak prezentuje się w białej koszulce i miałam ochotę zmierzwić mu włosy, ale potem przeniosłam wzrok na Ignacego, który posyłał mi dziwne spojrzenia. Mogłam być na niego zła, ale nie mogłam przesadzać w żadną stronę.
Musiałam się opamiętać.
— Ktoś jeszcze jedzie? — spytał zdziwiony Eryk, obserwując z niepokojem, jak Tadeusz upycha jego rzeczy w bagażniku.
— Przyjaciółka Ewy ze swoim chłopakiem.
— Znam ją? — zwrócił się do mnie, znów z tym uśmiechem.
— Tak, ma na imię Ania. Poznałeś ją chyba, nie wiem. — Wzruszyłam ramionami, ale też się uśmiechnęłam, bo trudno było tego nie zrobić, patrząc na jego pogodną twarz. Zastanawiałam się, dlaczego przyjaźnił się z obrażalskim Tadeuszem, ale uznałam, że równie dobrze można by dociekać, jakim cudem Ania nie urwała mi jeszcze głowy. To chyba ten sam schemat, ona po liceum stała się fajną studentką z „10 rzeczy, które robisz na studiach” a ja zostałam Ewą babrzącą się z klejem i motylkami z papieru. Z kolei Ignacy został Ignacym, a Eryk stał się fajny.
Zapadła cisza, dosyć niezręczna, więc otworzyłam drzwi samochodu od strony pasażera i usiadłam na siedzeniu, nogi wystawiając na zewnątrz. Słyszałam, jak Eryk z Ignacym rozmawiają cicho, ale nie chciało mi się nawet podsłuchiwać. Wpatrywałam się w niebo, myślami odpływając gdzieś daleko. Zastanawiałam się, jak to będzie. Najbliższy miesiąc mieliśmy spędzić nad morzem. Nie byłam tam od jakichś pięciu lat i na samą myśl po plecach przechodziły mi jakieś dziwne ciarki. I jak na złość, kiedy spojrzałam na słońce i natychmiast cofnęłam wzrok, bo mnie poraziło, przypomniał mi się Rocky. Tak nagle, jakby mnie poraził prąd.
Będę konkretna: przypomniał mi się ten pierwszy wieczór, kiedy go poznałam, bo uratował mnie od Jarka w garnkoczapce z daszkiem. Szliśmy ulicą, ja opatulona jego bluzą, on trochę zgarbiony. Mógłby być mordercą, mógłby zrobić mi jakąkolwiek inną krzywdę, ale lazłam za nim jak to cielę. I dobrze zrobiłam.
Nadal tak uważam. Bo Jakub mnie, rzecz jasna, nie zabił. Wieczór był ciepły, więc zabrał mnie (cóż, może bardziej na odwrót, bo on chciał po prostu ze mną poczekać na Ankę, siedząc na ławce) na plażę. Był prawdziwym mrukiem, więc głównie ja mówiłam, ukradkiem spoglądając na jego lekko umięśnione ramiona i nieco ostry profil. Dowiedział się o mnie wielu rzeczy, a ja o nim właściwie niczego, ale nikt nigdy mnie tak nie słuchał. Bo nie miałam wątpliwości, że słuchał, chociaż pewnie Anka stwierdziłaby, że dryfował gdzieś dalej. Moim zdaniem nie dryfował — był cały czas ze mną, mimo że nie brał czynnego udziału w mojej paplaninie o nadchodzących studiach.
W końcu, kiedy zaschło mi w gardle, zamilkłam i siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w zachodzące słońce. Cóż, przynajmniej ja patrzyłam, bo to był mój pierwszy zachód w życiu i uznałam to za bardzo romantyczne, mimo że nie byłam tam z żadnym ukochanym i nie zabrał mnie w to miejsce z premedytacją, żebyśmy przeżyli razem tę podniosłą chwilę.
— Zawsze chciałam zobaczyć zachód słońca — powiedziałam w pewnej chwili.
— Wschody lepiej się ogląda — odezwał się po raz drugi tego wieczoru i aż zachłysnęłam się własną śliną, bo sądziłam, że po prostu znów przytaknie.
— Och, jakoś nigdy nie miałam okazji żadnego zobaczyć.
— Dasz radę wstać o piątej rano?
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego pytająco. To była propozycja, towarzyskie pytanie? Odwrócił głowę w moją stronę i powtórzył mój gest, przez co poczułam się głupio i prawdopodobnie mocno zarumieniłam.
— No, bo nie wiem jak mam ci inaczej udowodnić, że wschody ogląda się lepiej — wytłumaczył mi.
— Ale tak... tutaj?
— Słońce wszędzie wschodzi tak samo.
Ale wstałam o piątej rano. I przyszłam na tę plażę, gdzie czekał na mnie Jakub, w czarnej bluzie i z kapturem na głowie. Spoglądał w zachmurzone niebo i krzywił się tak, jakby połknął cytrynę. Rząd dzikich owiec próbował opanować stado traktorów w moim brzuchu, ale dzielnie walczyłam z wiatrem, które spychał mnie w stronę morza i szłam przed siebie.
Kiedy stanęłam obok niego, opuścił głowę bardzo powoli i spojrzał na mnie tak, że nie byłam już pewna, co powinnam zrobić. Niby jego oczy miały jakiś wyraz, ale jednak nie miały, poza tym w świetle dnia mój Rocky nie przypominał już zbira. Wyglądał bardziej smutno i mi też zrobiło się smutno. Nie byłam pewna, czy ma poczucie winy, że zrywał mnie tak wcześnie, czy po prostu zawsze tak wygląda, a ja tego wczoraj nie zauważyłam, mimo że gapiłam się na niego przez trzy czwarte spędzonego z nim czasu. Patrzyłam, ale nie zwracałam uwagi. Podziwiałam bezrefleksyjnie, płytka jak ta sadzawka.
Nie wiedziałam za bardzo, co powiedzieć, więc po prostu spuściłam wzrok na piasek i przestąpiłam z nogi na nogę, bo było mi zimno. Miałam ochotę wrócić pod ciepłą kołdrę.
— Wybacz — mruknął w końcu.
— Nie szkodzi. Słońce wszędzie wschodzi tak samo, nie?
Uniosłam głowę w ostatniej chwili, by zobaczyć, jak się uśmiecha.
Pięć lat później, siedząc w samochodzie Ignacego i czekając na Ankę z Maratończykiem, zamiast nieba, widziałam ten uśmiech. I nie mogłam tego wymazać, bo mimo że nie pamiętałam już brzmienia głosu Jakuba, czy tego, jak czasem na mnie patrzył, w pamięci utrwalił mi się najbardziej szczery uśmiech, jaki w życiu widziałam — niby lekkie wygięcie kącików ust ku górze, ale było w tym coś tak rozczulającego, że miałam ochotę go przytulić. Tak wtedy, jak teraz. Nigdy tego nie zrobiłam, mimo że ta ochota się we mnie tliła aż do ostatniego spotkania. Co by było, gdybym zachowała się inaczej, zrobiła coś innego, użyła innych słów, wybrała inną drogę... czy byłabym w innym miejscu? Nie lubiłam tego roztrząsać, ale i tak roztrząsałam co jakiś czas. Tego dnia pierwszy raz od jakichś dwóch, trzech lat i miałam ochotę zakryć niebo ciemnymi chmurami. Przecież jechałam z Ignacym na ślub jego brata, miało być super, miał być jakiś motyw! Byłam z nim, trwałam mimo tych wszystkich dziwnych rzeczy i miałam pewność, że go kocham, nie mogłam zachowywać się, jakbym cierpiała na rozdwojenie jaźni.
— Ewka, pobudka. — Anka machała mi dłonią przed oczami, skutecznie budząc mnie z transu.
Twarz Jakuba uwięziona na niebie zamieniła się powoli w twarz mojej przyjaciółki, szczerzącej zęby, w okularach przeciwsłonecznych na nosie. Rozejrzałam się. Paweł zwracał Ignacemu uwagę, żeby uważał, bo ta torba to nie jakiś Adibas czy Dolcze i Śmietana, tylko cenne rzeczy, a on to upycha jak szmatę. Miałam ochotę kopnąć go w dupę, ale z drugiej strony byłam wdzięczna, bo zirytował mnie do tego stopnia, że zapomniałam o tych filozofiach na temat zachodów i wschodów słońca. A jeszcze tak dobrze wyglądał z dwudniowym zarostem, Ignacy to co najwyżej jak gimnazjalista, psia go mać, co za kretyn.
Paweł, nie Ignacy.
Jakieś dwadzieścia minut, dwie przepychanki i cztery wymiany spojrzeń z Anką później, siedzieliśmy już w samochodzie, a Ignacy wycofywał z parkingu. Siedziałam z nim z przodu, z tyłu gnieździł się Eryk z Anką, a pomiędzy nimi panicz Maratończyk w swoich okularach przeciwsłonecznych — och, jakaż szkoda — nie raybanach. Czułam, że to będzie jazda przez mękę, ale też ubrałam okulary i odwróciłam głowę w stronę okna po mojej prawej.
— Tadzik, włącz radio — zakomenderował nagle Maratończyk.
— Mam na imię Ignacy — odparł cierpliwie, ale włączył radio.
Do naszych uszu w pierwszej chwili dotarł głośny szum, a potem jakieś „typowe radio solara”, jak to mówił mój tata. Takie jakieś techno, jazgot i nawalanie głową o głośnik. Coś, co słyszy się z przejeżdżających o wiele za szybko odpicowanych samochodów i ma się ochotę obrzucić je szklanymi butelkami.
— Przełącz — wydał znów polecenie Paweł, ale Ignacy zacisnął jedynie zęby i prowadził dalej do akompaniamentu łomotu.
Odwróciłam głowę w momencie, kiedy Maratończyk wychylił się ze swojego miejsca i znalazł się między nami, w tych swoich okularach, rozpychając się łokciami. Zaczął majstrować przy radiu, opierając się na moim kolanie, ale w pewnym momencie, kiedy zatrzymał się akurat na Radiu Maryja, Ignacy zahamował gwałtownie. Paweł poleciał do tyłu, tylko cudem nie rozbijając sobie głowy, bo uratował go Eryk. 
Usłyszałam klakson za nami, ale Ignacy w ogóle nie ruszał. Wziął kilka głębokich wdechów i ogłosił ostro:
— W moim samochodzie nie ma słuchania radia. — Wyłączył stanowczo jakąś modlitwę i odwrócił się do Pawła. — Jeśli coś ci się nie podoba, możesz iść na piechotę.
— Ignacy, weź, zachowujesz się jak moja matka — burknęła Ania, machając na niego ręką.
— Jeśli coś ci się nie podoba, możesz iść na piechotę — powtórzył.
Chwilę później jechaliśmy dalej, w ciszy. Wpatrywałam się, oszołomiona, w profil Ignacego. Zaciskał szczękę i wyglądał na wściekłego, ale kiedy zerknął na mnie przelotnie, uśmiechnął się lekko. Odwzajemniłam uśmiech i odwróciłam głowę w stronę okna, by podziwiać mijane drzewa aż do postoju na stacji benzynowej. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale musiałam zostać bezstronna w tej samochodowej bitwie. Nawet jeśli w tym momencie byłam całym sercem za moim pedantycznym, chwilowo stanowczym, chłopakiem.
um um, to tak jakby koniec części pierwszej, najłatwiejsze mam za sobą, czas na Kołobrzeg! ale mam napisane trochę na zapas, więc nie może być tak źle... póki mi się ten zapas nie roztopi. 

16 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że tym razem blogger poinformował o nowym rozdziale, bo nie wpadłabym na to, żeby tak szybko szukać nowego. XD
    NIE LUBIĘ IGNACEGO. Co prawda w tym rozdziale wydał się taki, o, słodszy (?) niż zwykle, samochodowa walka mnie rozbawiła (Radio Maryja ftw), ale i tak go nie lubię. ._. Mam nadzieję, że Ewka spotka nad morzem Kubę i będzie się dziaaaaaaało. :D

    Dobra, kończę się wydurniać XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym na Jesieni był problem taki, że ja go już wcześniej przez przypadek opublikowałam i nie wyskoczył, teraz odkryłam. XD
      Ostatnio ktoś mi napisał, że Ignacy jest jak szpinak: albo go lubisz, albo hejcisz, nic pomiędzy. No, tyle coelhizmów, ale wydaje się mieć sens. A dziać, będzie się działo, wait for it!

      Usuń
  2. Ignacy, całym sercem popieram Twoją przemowę. Maratończyk jest irytujący, bardziej niż Ignacy tak mi się wydaje. Odnoszę wrażenie, że P. robi z siebie kogoś na kształt fajnego faceta och i ach, i po prostu uważa się zwyczajnie za pępek świata. Ktoś powinien go usadzić, ale wątpię, by był to Ignaś.
    Może Anka spotka tam tego chłopaka, o którym Ewka coś kiedyś wspominała? To byłoby świetne. Kopnęłaby w dupę Pawła i nastałby spokój.
    A co do Ewy i Jakuba to... jakoś nie lubię tego połączenia. Pomimo wszystko jestem za Ignacym, chociaż bywa naprawdę taki bezwyrazu. Nazwałabym to memłowatością, ale nie wiem czy ktokolwiek oprócz mnie wie co mam przez to na myśli :D
    Aczkolwiek miłoby było ujrzeć zazdrosnego Ignasia, to byłby swoją drogą dziwny widok, no ale... w sumie to jestem ciekawa, o co chodzi z rodziną I. i jak przebiegnie wesele i skąd tam Anka. Ach, tyle tajemnic!
    No to czekam na kolejny,
    pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paweł jest po prostu osobą, która nawet przypadkiem robi wokół siebie pełno szumu, bo jest jak chodzący megafon. :D I pół biedy, gdyby był miły, ale jest, jaki jest, soł. :D
      Ja wiem! Używam słowa "memła" aż za często, ale nie wiem, czy pasuje do Ignacego tak do końca. I chciałam coś napisać, ale to trochę spojler, więc poczekam. :D
      Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
  3. To siak powinnaś zmienić na srak.
    Też używam stwierdzenia psia go mać.

    Jasna cholera, Ignacy mnie coraz bardziej denerwuje swoim stanem pieprzniętego umysłu i zakażeniem lewej komory mózgowej. Ewa jest przecież taka wspaniałomyślna, bo kurka wodna, znosi te wybryki szanownego Tadka (chciałam napisać Tadiego i rzeczywiście, brzmi lepiej). Ignacy powinien kupić sobie meliskę, żeby opanować emocję, ogarnąć swoją sferę uczuciowo-mózgową, uspokoić swoje nerwy i zaciskającą się szczękę.
    Eryczek albo wpadł w oko Ewce albo po prostu jest tym kimś z serii ,,powzdycham, ale nie pobzykam". Ale to dobrze, że on tam jest nogą, ręką i łokciem też, bo jednak dodaje jakiejś magicznej-przystojnej aury. Irytuje mnie i jednocześnie rozśmiesza swoim popieprzonym stanem bycia Maratończyk. Wnosi rower na górę, ponieważ ktoś mu może rower zapieprzyć, a potem jeszcze podburza Ignacego.
    Cholera. Jeszcze ten Rocky pojawił się tak nieoczekiwanie i epizodycznie. Ja nie wiem jak ta Ewunia sobie poradzi, ale zlot wszystkich ciach-nieciach jej życia może skutkować depresją.

    ślę pozdróweczki,
    taurus (vel krychson).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale z drugiej strony, bądźmy sprawiedliwe, do Ewy trzeba mieć naprawdę cierpliwość, żeby nie wyskoczyć przez balkon. :D I tak radzi sobie całkiem dobrze, pozostając Ignacym.
      Maratończyk to inna sprawa, inspirowałam go własnym szwagrem, serio, który wtachałby nawet na dwunaste piętro rower, bo ktoś ukradnie, a on ZAPŁACIŁ, NIKT MU ZA DARMO NIE DAŁ, HURR DURR. Więc popieprzony stan bycia stanem bycia, ale ja nawet tego nie wymyślam, ja się inspiruję tru lajfem, to straszne. :D
      Skutki ciach-nieciach już niedługo, stay tuned, taurusie vel krychsonie!
      Pozdróweczki!

      Usuń
  4. Musiałam się tym aż podzielić na twitterze: "Matko, nikt mnie tak nie wkurwia jak Ewka z "Deszczowego Lata". Co za życiowa niedojda =.=" i jest tak non stop. Matko, ja umrę ze złości na bohatera opowiadania. A Igansia vel Tadka uwielbiam, coraz bardziej się do niego przekonuję. On jedyny chyba ma głowie na karku i normalnie myśli. Chociaż nie do końca mówi to co myśli, a szkoda. Mógłby tak wygarnąć Ewce i by się może ogarnęła. :D
    I czekam na Kołobrzeg (jeeee, mieszkam nie daleko <3)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O MATKO. XD
      Czy powinnam to uznać za sukces? Chyba tak, bo ja tak bardzo chciałam się na jakiejś bohaterce wyżyć za cierpienia czytania o Łęckiej, że mi przypadkiem Ewka wyszła i kogoś wkurwia tak, jak sobie zaplanowałam, powinnam podziękować, ale chyba przepraszam? Będzie jeszcze gorzej!
      O, to pozdrówki, bo ja w zasadzie też? :D Jest na co czekać, rozkreklamuję, a co!

      Usuń
  5. To jeden z tych rozdziałów, kiedy jestem po stronie Ignacego. Dzieje się tak zawsze, kiedy Ewa nie wspomina o swoich wątpliwościach i później ja ich sama nie mam. Teraz do tego dochodzi Paweł Maratończyk, a przy nim to każdy facet musi wypaść dobrze, nawet taki Ignacy Tadeusz, bo choć czasem irytujący, to gdybym miała wybrać, przez balkon wyrzuciłabym Pawła. W sumie pod którymś z rozdziałów śmiałam się z Ewki, że natrafiła na Ignacego i nie był taki zły, więc się z nim związała, ale patrząc na Maratończyka to samo mogłabym powiedzieć o Ance. W ogóle odnoszę wrażenie, że do Kołobrzegu wyjeżdżają dwie pary, a może nie wrócić żadna :D Wspomnienie o Rockym - urocze :D Nie przypominam sobie, aby Ewka kiedyś wspominała w taki sposób o Ignacym.
    Czekam na tę kołobrzeską część ;> W sumie jestem ciekawa, czy Ewka nad morzem może być jeszcze bardziej irytująca :P
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ignacy ma swoje jazdy, a tutaj wyjątkowo Ewa nie ma histerii i chyba widać to, o czym pisałam wcześniej: tak, jak ona go maluje, tak widzi go czytelnik, więc nie można Ewci wierzyć, bo z niego naprawdę jest normalny, co prawda wykrochmalony, ale normalny facet. :D
      Nie, nie wspominała. Ale no... ja nic nie mówię. :D
      MOŻE. TO MOGĘ ZASPOJLEROWAĆ. Bo jak na razie to się jeszcze nic tak naprawdę nie działo, prócz chowania się w szafie. Przygotowuję was na gorsze, muahaha. :D
      Pozdrówki!

      Usuń
  6. Oho, wyjazd nad morze chyba mocno rozchwiał emocjonalnie naszego Tadeusza.
    Jestem ciekawa, co się takiego w przeszłości wydarzyło, że on taki niechętny na powrót do domu jest.

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślałam, że polubię tego Maratończyka. A jednak nic z tego... Ignacy jaki stanowczy! Tym mnie zaskoczyłaś. Wow!
    Motyw na ślubie? Naprawdę? Już się boję tego ślubu. XD

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć! Miałam zostawić komentarz pod najświeższym rozdziałem jak już wszystko przeczytam, ale stwierdziłam, że jednak skomentuję wcześniej ;) Opowiadanie baaardzo mi się podoba, piszesz naprawdę super, czyta się lekko i przyjemnie, chociaż Ewa bywa strasznie denerwująca momentami, to jednak póki co ją nawet lubię :P Ignacy - cóż, bardzo oryginalna postać, ja chyba nie mogłabym żyć z takim pedantem, ale zdecydowanie wolę jego niż na przykład Pawła, który drażni mnie niemiłosiernie... Dalszy ciąg zapowiada się ciekawie, więc nie przynudzam już dłużej i lecę czytać dalej ;) Oczywiście odezwę się jak już będę na bieżąco. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie:
    http://deszczowa-milosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ignaś, nie dawaj mi feelsów w pierwszym akapicie opka, no miejże jakąś godność człowieka, chłopie.
    W ogóle zastanawiam się, jak wyjdzie to całe wesele, bo potencjalne dramy się zbierają i zbierają. Drama na polu Ewka - Julka, dramy na polu Jakub - Ignaś, Ignaś - reszta rodziny, Ignaś - Paweł, Ewa - Paweł, więc potencjalnie też Ewa - Anka... Mam ten następny rozdział czytać w schronie? :D
    I w ogóle odnośnie tego mojego gdybania, że związek z Ignacym szkodzi zakompleksionej Ewie, która za bardzo opiera poczucie własnej wartości na ludziach jej bliskich - nie wiemy, jak wygląda sytuacja Kuby, ale jeżeli na pierwszy rzut oka wyglądał jak dres... boję się, że teraz będzie chciała się z nim związać tylko dlatego, że z nich dwoje to ona jest jakoś bardziej ogarnięta pod względem rzeczów, które niby się w życiu liczą, czyli edukacja (no w końcu na studiach była, może przemawia przeze mnie podobne uprzedzenie co Ewkowe, ale mrukliwy bokser na studiach? raczej abstrakcyjna wizja). Borze, EWA. Czasem boję się analizować jej zachowania, reakcje i tok myślenia, bo fakt faktem te podobieństwa momentami niepokoją nie tylko ciebie.
    — Jak mam z tobą rozmawiać?
    — Normalnie.
    — Czyli jak?
    — Siak.
    <3
    I w ogóle URGH. Bo rozumiem, że Kuba musiał zostać owiany nutką tajemnicy, żebyśmy tak naprawdę nie podejrzewali tego twistu z braćmi Leszczyńskimi już z daleka (na mnie podziałało xD), że ten miesiąc z Kubą właśnie miał być taki wyrywkowy, żebyśmy sobie wyobrażali, jakie tam wzniosłe romantycznie rzeczy mogły się dziać, że smutnooki szczeniak aż tak zawrócił Ewce w głowie, że myśli o nim przez ten cały czas, nawet teraz, przed ślubem, w czasie kryzysu związkowego z Ignasiem. Ale równocześnie mnie to tak irytuje, bo jest w tym tyle niewiadomych, tyle pytań mam, a ty na nie nie chcesz odpowiadać przez koncepcję!!! Czy Ewka nigdy nie dowiedziała się, jak Kuba ma na nazwisko, czy po prostu uznała to za zbieżność (pierwsze)? Czy Kuba wyrósł na mruka właśnie przez stosunki rodzinne, czy też ma takie same odczucia względem rodziny co Ignaś? Czy Kuba dałby mi się wyściskać na pocieszenie??? Czy Kuba jest naprawdę taki, jakim go sobie wymarzyłam w pierwszym rozdziale? Czy on tak naprawdę, wtedy, kiedy byli z Ewką na plaży, też się chciał zwieżyć tak bez zobowiązań, bo przecież ledwo laskę zna, ale i tak go coś powstrzymywało? No ILE MAM CZEKAĆ, WIEM, ŻE JESZCZE JEDEN ROZDZIAŁ, ale przez poczucie obowiązku do komciania JESZCZE DO NIEGO NIE DOTARŁAM! A mam jeszcze 25 minut wolności... :c
    W ogóle też się zastanawiam, co to znaczy, że rodzina Ignasia ma motyw. Może są uciskającymi dzieciaki typiarzami z przerośniętymi ambicjami? A może chodzi o jakiś rodzaj patologii? Hem hem.
    Mógłby być mordercą, mógłby zrobić mi jakąkolwiek inną krzywdę, ale lazłam za nim jak to cielę. - rozumiem rozważania Ewki. Boli xD.
    Wyglądał bardziej smutno i mi też zrobiło się smutno. Nie byłam pewna, czy ma poczucie winy, że zrywał mnie tak wcześnie, czy po prostu zawsze tak wygląda, a ja tego wczoraj nie zauważyłam, mimo że gapiłam się na niego przez trzy czwarte spędzonego z nim czasu. Patrzyłam, ale nie zwracałam uwagi. Podziwiałam bezrefleksyjnie, płytka jak ta sadzawka. - to jest takie prawdziwe, że ej.
    W ogóle zorientowałam się, że mam bardzo ożywioną wyobraźnię, jak czytam Lato. Bardzo, o wiele bardziej, niż zwykle. Ale ty prawie wcale nie roztkliwiasz się na temat krajobrazów, na temat wyglądu bohaterów, nic w tym guście, po prostu... styl wysławiania się Ewy, jej specyficzność sprawiają, że to wszystko w mojej głowie ożywia, że wiem, na czym mam się skupić - tak, wschód wszędzie taki samy, ale smutne oczęta Kuby, tak, Ignaś jest zdenerwowany, ale kuca przed Ewką, która chowa się pod kołdrą i patrzy jej tak prosto w oczy, aa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mogłam zapomnieć o dramie na polu Ewka - zderzenie z rzeczywistością braci Leszczyńskich.

      Usuń
    2. To opko to nieustanna drama. Tutaj nawet ser z szynką w lodówce potrafiłyby mieć konflikt. :D
      Wytknęłaś dobrą rzecz. Ewa swoją samoocenę opiera na porównywaniu się z innymi. Przy Kubie od zawsze czuła się bardziej... uczuciowa. Wiadomo, to mruk i nie zareagował jakoś na jej odejście, ona pewnie by mu się na nodze uwiesiła i rzucała po ścianach. :D To trochę smutne, ale takie relatable, jeny, teraz będę się nad tym zastanawiać do nocy.
      Muszę siedzieć cicho, bo przed tobą jeszcze tyyyle wydarzeń. Dowiesz się wszystkiego, ale pierwsze pytanie ma całkiem prostą odpowiedź: Kuba jej nigdy nie powiedział swojego nazwiska, to nie pytała. Przecież to Ewa. Nazwisko Ignacego znała tylko dlatego, bo wymienili adres do korespondencji. Z Kubą to było jednostronne - dała mu swój adres, żeby słał pocztówki. Koniec końców i tak do tego nie doszło. :D
      Ojej. <3 Ewa nie trudzi się opisywaniem rzeczywistości. Bo to nie w jej stylu, właściwie. Dlatego to kolejny kop dla mojego ego, no weź. Cieszę się! Tak to miało wyglądać i cały czas jestem w szoku. XD

      Usuń