29 maj 2015

trzy

Jestem beznadziejna w dbaniu o wszystkie swoje twory i zamiast pisać rozdział na Jesień, napisałam to. Moja wena ostatnimi czasy jest tak kapryśna, że aż jej nie lubię, ale co zrobię, nic nie zrobię! Ten rozdział to w sumie taka przejściówka do prawdziwej akcji, o. Będzie się działo, mówię wam. Znaczy, tak mi się wydaje.
Pamiętam, że kiedy wyszłam z tej cholernej siłowni pięć lat temu, zaczął padać deszcz. Dziwnym trafem tego dnia też było deszczowo po całości, kiedy nade mną znów wisiało widmo zerwania. No, może nie wisiało, ale jeśli wisiało, to powinnam przywyknąć, że deszcz latem jest tego zwiastunem. Chociaż, szczerze mówiąc, kiedy zapałki powiedziały jasno, że Rocky robi wypad z mojego życia, niebo było praktycznie bezchmurne, mimo że słońce wyraźnie zachodziło na czerwono, a fale szumiały na mnie i Ankę złowrogo, kiedy wracałyśmy plażą z kawiarni.
Często zapominałam rozkładu jazdy tramwaju albo zostawiałam portfel na stole w kuchni, ale tego cholernego Kuby nie potrafiłam wyrzucić z głowy, co teraz jeszcze mocniej mnie dobiło. No bo przecież, jakie to było idiotyczne: znałam faceta miesiąc. MIESIĄC. M i e s i ą c. A jednak, potrafiłam zamknąć oczy i powiedzieć wyraźnie, który zęby miał krzywe. Nawet wiedziałam dlaczego. Bo mu je ktoś przytępił. Cholera jasna albo i nawet ciemna, jak ja sama, jak mogłam w ogóle pomyśleć o możliwości wybrania kolesia, który jako drogę życiową obrał sobie nawalanki w wadze ciężkiej.
Bałam się tych takich gumowych osłonek na zęby.
Serio.
Może to i głupie, bo bałam się też pająków, huśtawek i drapania pazurami po tablicy, co czyniło dziwną awersję do Rocky'ego w tym czymś na zębach zwyczajnie dziwną, ale... nikt nie powiedział, że Ewa Czaja musi być normalna.
Co wiedziała również Anka, ale nie musiała tego akceptować.
— Ewka, mówię do ciebie!
Zamrugałam bardzo powoli oczami i potrząsnęłam głową, a potem rozejrzałam się nieco nieprzytomnie po pokoju. Od momentu, kiedy przekroczyłam próg kuchni w mieszkaniu Pawła i Anki, minęły jakieś cztery godziny. Kiedy zaczęłam wyć jak syrena alarmowa, moja przyjaciółka wyczuła naprawdę wielkie kłopoty i nie pozwoliła mi wyjść, żebym mogła rozmówić się z Ignacym raz jeszcze. Musiałam najpierw ochłonąć. Paweł ulotnił się w końcu, widząc ten jakiś dziwny szabat czarownic i wylądowałyśmy na podłodze w salonie, a telewizor grał cicho jakąś komedię romantyczną. Świetny wybór na prawie złamane serca!
A i tak wgapiłam się w ekran, nie zwracając uwagi na to, co robią aktorzy. Chociaż coś mi drgnęło w mózgu, kiedy jakaś buła, oczywiście wyglądająca jak modelka z wielkimi łzami toczącymi się po policzkach, rozpaczała po stracie ukochanego. Łkała wręcz, a w drugiej scenie wyglądała za nim z okna, kiedy on polewał wodą z węża swój wypasiony samochód, taki, na który będzie mnie stać jak wezmę kredyt. I nigdy go nie spłacę. Ale będę miała samochód.
— Ewka, pytałam, czy ci lepiej, ale widzę, że nie.
— Nie jest mi lepiej. Nie wyglądam jak modelka. Mam zgagę od tego wina. Boli mnie łydka. Ignacy pewnie kogoś ma i koniec z nami, i nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem, boli mnie to życie. Trzeba było przywiązać się sznurem do Rocky'ego — powiedziałam na jednym wdechu.
Ania zamrugała oczami bardzo powoli, uniosła brwi, a potem upiła spory łyk wina. Tak spory, że aż trochę wleciało „w złą dziurkę” — widziałam to po tym, jak przełknęła i skrzywiła się dziwnie.
— Nie pij już więcej. Zazwyczaj mówisz składnie, a teraz mi pojechałaś smętem z fejsa od porzuconej gimnazjalistki.
— Nie było rymowane. Nie dostałabym lajków — próbowałam zażartować, ale wyszło jeszcze gorzej.
— Weź się w garść.
Zacisnęłam usta i odwróciłam wzrok w stronę telewizora. Doszłam do wniosku, że to musi być jakiś film na podstawie książki Nicholasa Sparksa: nieogolony facet miał ten taki dopasowany sweter z trzema guzikami, a dziewczyna kwiecistą sukienkę. Padał deszcz, a oni się całowali w tym deszczu i wtedy facet mówi „przepraszam, kocham cię”. A ona odpowiada „ja cię też”. I wtedy któreś musi oddać serce na przeszczep albo ginie pod kopytami dzikiego byka. A ty płaczesz, chociaż wiesz, że to banalne jak cholera, ale oni przecież tak do siebie pasowali! Byli piękni, młodzi, znali się od przedszkola i dzielili pasje!
Ja dzieliłam z Ignacym mieszkanie. I nigdy nie całowałam się z nim w deszczu, bo on nie wyobrażał sobie mieć mokrych włosów w innym miejscu niż pod prysznicem. A wtedy też szybko je suszył i czesał, nie zwracając uwagi na to, że mi chce się siku i zaraz dostanę pierdolca, on musi ułożyć sobie włosy. Ja czesałam się, bo musiałam, czego on za nic nie potrafił zaakceptować. Kiedyś mi przyznał, że nie wie, czemu zwrócił na mnie uwagę. Mnie to trochę zabolało, ale parsknęłam tylko „same here”. Nie że ja też nie wiem, tylko dlaczego uznałam, że godzien jest mego posagu w postaci marudzenia i kompleksów. I rudych strąków na głowie.
Zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to wszystko głośno równo z moimi myślami. Skrzywiłam się i odsunęłam kieliszek tak daleko od siebie, że prawie zwaliłam go ze stolika. Naprawdę nie powinnam pić, bo pół biedy, że moje myśli zazwyczaj przypominają te komedie, w których aktorzy mówią prosto do kamery, ale po alkoholu zaczynałam się nimi dzielić.
— To jest twój problem, Czajka, że ty za dużo myślisz. I wspominasz. Weź żyj na teraz, jak ja z Pawłem. Nie roztrząsamy starych problemów, tylko robimy wszystko na bieżąco, zostawiając traumy za sobą. — Ania wzruszyła ramionami i przełączyła kanał. Shooping Queens. Skrzywiła się i znów przełączyła. Jakiś koleś przyrządzał karpia.
Oglądałyśmy więc, jak przyrządza karpia, a ja trawiłam jej słowa, jak to wino, które wypiłam. A potem palnęłam bez sensu:
— Na przykład Darka?
Miałam ochotę przywalić sobie w twarz. Ania spojrzała na mnie tak, jakbym zrobiła jej tymi słowami krzywdę. Pod tym jednym imieniem kryła się historia, którą może zbytnio wyolbrzymiłam, ale Anka po winie chyba też.
Darka też można było umieścić w folderze „Kołobrzeg”. Był tym kumplem Kuby, który nas w ogóle z nim poznał. Słuchał tych samych zespołów co Anka i poszli nawet na koncert, zostawiając mnie jednego wieczoru samą z Rockym. Właściwie prawie każdego, bo coś tam, a później już nawet bez wyjaśnień, dlaczego. Darek nie był może wzorowo przystojny, ale lubiłam patrzeć na jego naprawdę grube brwi i uśmiech rozświetlający cały świat. Serio, kiedy ten facet się uśmiechał, jego uśmiech stawał się jakąś zarazą opanowującą wszystko w ułamku sekundy. Nie dziwiłam się, że Anka wręcz się w nim utopiła. A potem Darka zostawiła. Nigdy na ten temat nie rozmawiałyśmy, ale wiedziałam, że planował pojechać z nią do Poznania. I nie pojechał. Nie przyszedł nawet na dworzec, żeby się pożegnać. Dziwne, że pomyślałam o tym dopiero teraz, ale coś mi się wyraźnie przestało zgadzać.
— Skąd go nagle wytrzasnęłaś? — Ania starała się zachować swoją kamienną twarz, ale widziałam, że trafiłam w czuły punkt, zwłaszcza po dwóch kieliszkach wina. — Mówiłyśmy o tobie i Tadeuszu.
— Bo super, że prawisz kazania, ale spójrz na siebie. Włączyłaś nam karpia.
— Patrzę. I widzę, że mam prawo mówić ci, co robisz źle, bo ja nie zostawiłam w Kołobrzegu mózgu — warknęła. — Jedynym tematem jest Ignacy, przeplatany ciągle z tym całym Rockym i wokół tego kręci się teraz twoje życie, Ewka. Nie próbuj wciągać mnie w jakiś nowy trójkąt, Darek był wieki temu, teraz jest Paweł i powinnaś zrobić tak samo. Ustawże sobie w końcu priorytety i przestań zajmować się pierdołami, bo takim sposobem skończysz na ulicy, a i tak twoim największym problemem będzie, że masz podbródek jak ekierka. To co było, to było, zacznij żyć normalnie.
Zatkało mnie. Oczy znów zaczęły mnie piec i moje poczucie winy, że wywlokłam na wierzch Darka gdzieś zniknęło. Nie wierzyłam, że z ust Anki, mojej Anki!, padły takie słowa. Zwłaszcza te o podbródku. Raz jeden jej się przyznałam, że tak o nim myślę, a ona teraz to wywlekła przy okazji prawienia mi kazań i mówienia mi, że ona żyje dobrze, a skoro ja nie żyję jak ona, to robię to źle. „Nieprawda”, chciałam powiedzieć, ale to słowo ugrzęzło mi w gardle razem z kolejnym wybuchem płaczu. Podniosłam się i zacisnęłam pięści, a potem natychmiast je rozluźniłam. Karp wyglądał jakoś tak dziwnie smacznie i zaburczało mi w brzuchu, ale jednocześnie zrobiło mi się niedobrze.
W tym momencie nienawidziłam Anki bardziej niż tego, co się wyprawiało z moim życiem.
— Idę żyć normalnie.
— Czajka... — Ania wyglądała na przerażoną moją reakcją. Albo nie wiem czym. Ale na przerażoną na pewno. Chciało mi się rzygać, pewnie byłam zielona.
— Nie, naprawdę. Muszę iść, Ignacy będzie się martwił.
Podniosłam się, pomachałam jej niedbale i wyszłam, w drzwiach uświadamiając sobie, że zapomniałam bluzy, ale nie chciałam się wracać. Gdybym to zrobiła, pewnie bym jednak została, a nie wyobrażałam sobie tego. Byłam na skraju jakiegoś dziwnego wybuchu albo wiecznej hibernacji, a z dwojga złego wolałam trzecią opcję — ucieczkę.
Często uciekałam. Kiedy tata był zły i wyczuwałam to dziwne napięcie, uciekałam do Anki i wracałam, kiedy było już dobrze i od drzwi słyszałam chichot mamy dochodzący z kuchni. Kiedy uczyłam się cały tydzień do testu z matematyki i w dzień jego pisania uznawałam, że nie jestem gotowa, szłam na wagary i siedziałam w „domku” na placu zabaw, jedząc ptasie mleczko. Teraz też uciekłam. Nie mogłam słuchać Ani, która nie miała pojęcia o czym mówi i chciała ustawiać moje życie.
Ja miałam pojęcie o czym mówię, kiedy mówiłam o życiu, ale nie potrafiłam go sobie ustawić. Tych całych priorytetów. Hehehe, no śmieszne. Jak śmiała prawić mi kazania, kiedy sama wyglądała na niezbyt szczęśliwą w swoim małym, lekkoatletoczno-maratońsko-megalomańskim bagnie. To ja miałam prawo mówić jej, że Paweł to dupek i dobrze jej tak, że z nim utknęła, że Darek był sto razy lepszy, ale ona sobie to uświadomi dopiero, kiedy Maratończyk rzuci ją dla jakiejś fit laski, co w Empiku robi sobie zdjęcia z Chodakowską w „Bestsellerach”. I tylko ścisłe tysiąc kalorii, jakieś łososie na parze i szpinak. Ja lubiłam zjeść karkówkę z grilla, Ignacy nie mówił mi wtedy, że umrę, że cholesterol, że kalorie, że mi dupa urośnie. Jedynie „ale uważaj na blat, okej?”. I dlatego był super. A nie jakaś kupa łajna w butach treningowych za trzysta złotych.
Z drugiej strony czy to nie ja kilka godzin temu miałam obawy, że Ignacy Leszczyński, mój Romeo i bohater epopei narodowej chce mnie rzucić? Wyszłam na powietrze i oberwałam w twarz deszczem, ale przyniosło mi to ulgę. Chciał czy nie chciał? Właściwie — chce czy nie chce? Może tylko na mnie czeka, żeby dać mi list jak za dawnych czasów i przekazać mi to, czego nie potrafi wykrztusić, bo wtedy poczułby się tak, jakby zjadł trochę piachu z piaskownicy, co ją w zeszłym roku nawiedziło stado dzików. Mogłabym udawać, że nie umiem czytać. Mogłabym udawać, że śpię, bo na przykład nie zauważyłby, że przyszłam od razu, dopiero po czasie. Odwlekłabym to trochę, żeby się oswoić, o ile da się oswoić ze zbliżającym złamaniem serca.
Powinnam stawić temu czoła i wziąć się w garść. Czemu więc szłam ulicą w deszczu i płakałam, próbując wylać łzy za przyszłe dramaty, bo cholernie nie lubiłam płakać? Czułam się beznadziejnie, a Anka zamiast mi pomóc, wyżyła się na mnie. Wiedziałam, że jestem monotematyczna, że moje życie tak trochę bardzo kręci się wokół Ignacego... byłam takim jego księżycem, łaziłam wszędzie za nim, ale co miałam innego robić? Wyszywać? Wyszywałam kiedyś pełno doniczek z kaktusami, wiszą jeszcze w kuchni w rodzinnym domu. Studia rzuciłam, od jeżdżenia na rowerze bolał mnie tyłek... mogłam jedynie chodzić i marudzić, jakie to wszystko do dupy, jak mnie boli wszystko, jak mi się nie chce, ciekawe czy Ignaś zauważy, że mi się jajko za szafką rozbiło i tak trochę ten kurz tam upchany tonie w żółtku.
Na pewno zauważy, jak mnie rzuci.
Wsiadłam do tramwaju i obgryzałam paznokcie, słuchając jak jakiś starszy pan opowiada innemu starszemu panu, że mu emeryturę obcięli i co on teraz biedny, nie stać go już na soboty w Klubie Seniora. A tam taka milusia pani Ludmiła! Przejawiała zainteresowanie i miała psa rasy „szitu”, taki włochaty kundelek, a on miał też kiedyś i wspominali sobie razem pieska tego pana, chociaż ona nigdy go nie widziała. I drugi pan stwierdził, że jaki z niego flirciarz, on tak nie umie.
Zrobiło mi się go żal i prawie mu to powiedziałam, ale na szczęście to był mój przystanek i uciekłam.

Do windy weszłam tak powoli, że prawie zgniotła mi nogę. Nie chciałam wjeżdżać na górę za szybko, ale mieszkaliśmy z Ignacym na szóstym, więc i tak za daleki dystans to to nie był. Mogłam oczywiście wejść schodami, ale na zewnątrz było już całkiem ciemno, przez te cholerne chmurzyska, na klatce schodowej więc również było nieprzyjemnie. Pani Zosia, która była nieoficjalną przewodniczącą Rady Naszego Bloku, Czy Na Co To Ignacy Chodził, Żeby Mi Darmowe Paluszki Przynieść, jakoś myślała o głośnym sąsiedzie z jedenastki, ale wymienienie żarówek to już jakaś wyższa szkoła jazdy, nad tym trzeba się zastanowić. Trzy miesiące. Aż wszystkie poniosą śmierć, na wszystkich dziesięciu piętrach.
W sumie, gdybym to ja była przewodniczącą, to pewnie myślałabym głównie o tym, że mi się nie chce nią być. Nie powinnam więc krytykować. Poza tym miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż żarówki. Wracałam do mieszkania i kiedy winda zrobiła swoje pyk i się zatrzymała, mi zatrzymało się serce. Na drżących nogach przeszłam dystans dzielący drzwi windy od drzwi mojego osobistego Mordoru. Przekręciłam klucz, przekręcił mi się wtedy też żołądek i było już za późno.
Właściwie to było też dziwnie cicho. Słyszałam swój oddech i szybkie bicie serca. Po chwili do moich uszu dobiegł też szum wody. Cholera, czy Ignacy nie mógł po prostu pójść spać? Musiał w tym momencie brać prysznic? Potarłam zmarznięte ramiona, odgarnęłam z twarzy mokre włosy i schowałam buty w najczarniejszych odmętach szafki. Były całe ubłocone, a nie zamierzałam ich teraz czyścić. Gdyby mój Romeo je zauważył, pewnie w spazmach uciekłby z powrotem do łazienki.
Błoto to śmierć.
Ruszyłam w stronę naszej sypialni, którą ja tak nazywałam z przyzwyczajenia, bo tylko się tam wylegiwałam. Stanęłam na środku, obok łóżka i pociągnęłam nosem. Pachniało wodą kolońską, którą kupiłam Ignacemu na urodziny w Sephorze. On bardzo lubił pachnieć, tak żeby potem wszystko pachniało, czego się dotknie, włącznie ze mną. Kiedyś miałam taką manię chowania się w jego koszuli i włosy przechodziły mi zapachem tadeuszowym, jak mówiła Anka. Krzywiła się, a ja na złość robiłam jakieś wymachy głową, żeby się jeszcze bardziej roznosiło.
Cholera, dawno tak nie robiłam. Dawno też nie czułam wody kolońskiej Ignacego. Znów pociągnęłam nosem, a to pociągnęło za sobą resztę kostek domina i znów się rozpłakałam. Na bank kogoś ma, na bank z kimś się umówił, na bank liczy, że ja teraz u Anki ryczę, a on ze swoją nową Jadźką czy inną Arletą przygotuje mowę zerwaniową. Teraz naprawdę chciałam przeczytać ten straszny list. Aż mnie coś, tam w żołądku, okropnie swędziało. Chciałam mieć to za sobą, cały mój organizm chciał. Żeby wszystko się naraz zawaliło, a nie partiami, to będzie łatwiej odbudować. O ile będę potrafiła, bo nawet z robienia domków z klocków byłam ostatnia zawsze. Wolałam odrywać głowę lalce, żeby założyć jej tę taką bluzkę z rękawem na szyi.
I kiedy zastanawiałam się, czemu po prostu nie odczepiłam rzepu na rękawie, do pokoju wkroczył mój Ignaś. Pachnący już nie wodą, a żelem pod prysznic, Ignaś, przewiązany w pasie ręcznikiem. Twarz miał zmartwioną, brwi zmarszczone, włosy wilgotne i wyglądał tak pięknie, jak jakiś chuderlawy Adonis, ale o gustach się nie dyskutuje.
— Ewa, co się stało?
— Czemu tu pachnie? — spytałam od razu, z pretensją na tyle wyraźną, żeby się przejął. — Wychodzisz gdzieś? Beze mnie? Z kimś innym?
O ile to możliwe, jego brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej.
— Piłaś?
— Wino u Anki. Z kim wychodzisz?
— Nigdzie nie wychodzę, zaraz idę spać, miałem do ciebie dzwonić i pytać, czy po ciebie przyjechać.
— Po prysznicu?
KŁAMCA.
— A czemu nie?
Znów pociągnęłam nosem i potrząsnęłam głową. Nie wierzyłam, że chciał jechać, chociaż na jego twarzy malowała się najwyższa bezradność. Żaden gniew, nic z tych rzeczy. Tadeuszowa bezradność na polu uczuciowym o stężeniu wyższym niż jeden procent. I pewnie w takim stanie dałby dotknąć swoich włosów, aż mi się go szkoda zrobiło.
— Przyszłam sama. Przyjechałam. Tramwajem. Mógłbyś mnie przytulić?
— Pewnie.
I mnie przytulił, tak trochę surowo, jak aspołeczny kuzyn, któremu ktoś każe i on prawie już wewnętrznie płacze, ale mi to wystarczyło. Wystarczyło tak mocno, że chyba trochę przegięłam, bo objęłam go mocno ramionami i zaczęłam coś tam mamrotać do jego skóry, i mrugać w nią, i chyba go trochę pomoczyłam łzami, ale mnie tak bardzo uspokoiło, że nigdzie nie idzie. I nie chce mnie nigdzie wysyłać. I że jest taki bezradny.
— Przepraszam, że byłem dzisiaj taki, czasem zapominam, że nie jesteś moim młodszym bratem, któremu wszystko jedno, czy mnie obchodzi czy nie. — Usłyszałam przez moje wewnętrzne mamrotanie. — Jakoś damy radę, wybierzesz coś innego, masz przecież czas. Nie będę nad tobą stał jak kat.
Przemowa Ignacego była naprawdę piękna, ale ja wyłapałam co innego. Odsunęłam się od niego, ale wciąż tkwił w moim niedźwiedzim uścisku ramion grubości zapałek. Odchyliłam głowę do tyłu i posłałam mu zaciekawione spojrzenie.
— Masz brata? Nie mówiłeś, że masz brata.
— No przecież mam. Staszka.
— Ale Staszek jest starszy, nie?
Ignacy zmieszał się i pokręcił głową.
— Ewa, nie męcz mnie. Chodźmy spać, ale może lepiej wysusz włosy.
— Jaki młodszy brat?
— EWA.
Umilkłam. Znowu był na mnie zły. Przegięłam. A może udałoby mi się z niego coś wyciągnąć, może dotarlibyśmy jakoś pokrętnie do tego listu. Ale nie, znowu się w sobie zamknął, a ja musiałam pójść pod prysznic, bo chyba trochę za mocno przeszłam cała deszczem, Anka oblała mnie winem, co zauważyłam dopiero w łazience, i w ogóle potrzebowałam oczyszczenia.
A kiedy wróciłam do sypialni, Ignacy już spał. Przebudził się jedynie na sekundę, żeby mnie mocno objąć ramieniem. Oddychał mi spokojnie w kark, a ja myślałam. Co za brat? Co za list?
No, ale przynajmniej nikogo nie ma.
Chyba.
Na razie było spokojnie, ale jak wiadomo, w moim życiu to tak jak w dobrym kinie akcji: spokój to tylko wstęp do kolejnej strzelaniny i wybuchu. A przecież nie nazywałabym się Ewa Czaja, gdybym dała sobie spokój z tym listem, no sorry.

17 komentarzy:

  1. W tym całym nieszczęściu Ewka po prostu mnie bawi. Wiem, że nie powinna, bo jakby nie patrzeć w jej życiu samo zło i rozpacz, ale gdzieś pomiędzy wierszami jest ta lekka kpina, ironia i żart, który uwielbiam w Twoim opowiadaniach. Przechodząc do samej treści to Ignacy vel Tadeusz stał się w tym momencie niezwykle intrygujący, po tym, co się człowiek naczytał to nagle pojawiła się żółta żarówka oznajmiając, że nawet i on może być intrygujący pomimo swojej pedantyczności i naciąganej idealności. Sprawa z bratem, listem i nawet inną dziewczyną (w co wątpię) jest naprawdę ciekawa (żeby znowu nie powiedzieć intrygująca). I muszę też napisać, że był kochany w tym przytuleniu Ewy i powiedzeniu tego, co powiedział. Mnie to wystraczyło, bo nie wymagam rzeczy niemożliwych. Przecież nie stanie się nagle Romeo i nie będzie szalenie cudowny, wyrozumiały i omatkoboska nie wiem co jeszcze. Co do Anki to cóż... ja podzielam zdanie Ewki, życie A. też nie jest idealne. Paweł to buc i myślę, że Ania nie jest z nim szczęśliwa. A Darek to bardzo interesująca postać i mam nadzieję, że w przyszłości rozwiniesz ten wątek :)
    Czekam na więcej!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa przechodzi dramat wewnętrzny jako ktoś nieprzystosowany do ich przechodzenia, a ja chyba nie umiem pisać poważnie w pierwszej osobie. I nie wyobrażam sobie innej formuły tego opowiadania, więc ta ironia pozostanie. Może dlatego, że Czajka jest zresztą tak skonstruowana, żeby z samej siebie czasem kpić, nawet jak histeryzuje? Sama nie wiem. :D
      Ignacy ma swoje momenty. Nie jest idealny, ale na pewno wpasowuje się w pewnych aspektach w ten rollercoaster, na którym jedzie całe życie Ewa. Zresztą, ona strasznie wyolbrzymia i histeryzuje, więc nie można być do końca pewnym niczego. Ale ha! To dopiero początek przygody z intrygującym Tadeuszem. :D
      Pozdrawiam i dzięki!

      Usuń
  2. Nie lubię Tadeusza-Igusia. Mam wrażenie, że to takie cielę, które nie wie jak się zachować. Hehe, może ma kochankę na boku, albo rodzice kazali mu rzucić Ewunię? Albo po prostu chce być super mega doktorkiem bez dzieci, rodziny itd. Czajka chyba tak naprawdę nie wie czego chce. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Ktoś powinien zasadzić jej porządnego kopa w tyłek, takiego, co by się opamiętała od razu. I myślę, że to będzie Rocky.
    Czekam na Rocky'ego. Coś się będzie chyba działo.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nic nie powiem, nic nie powiem, bo wszystko wyjaśni się samo. :D Ignaś jest naprawdę pocieszny, no ja nie rozumiem! Ale Ewa nie wie czego chce na pewno i mogę obiecać, że dostanie kopa. I to mocnego kopa. Już niedługo. :D
      Pozdrówki i dzięki za komentarz!

      Usuń
  3. I wtedy któreś musi oddać serce na przeszczep albo ginie pod kopytami dzikiego byka. - Lepiej bym tego nie ujęła :D
    Hej, Ignacy, masz brata...? Zaczęłam się zastanawiać, czy z tym młodszym bratem to by tylko przykład wymyślony na szybko w jego głowie, czy rzeczywiście ten młodszy brat istnieje. Swoją drogą traktowanie dziewczyny jak młodszego brata... straszne. Sama wiem, jak ja traktuję swojego, więc nie chciałabym być tak traktowana przez własnego chłopaka ;O I już nawet zapaliła mi się lampeczka, że z tego Ignacego coś będzie, ale okazuje się, że on coś kręci. Najgorsze jest to, że nawet nie mam podejrzeń co XD To mnie trochę w nim przeraża.
    Co do Anki natomiast, usłyszała kilka przykrych słów od Ewki, ale cóż... wino zrobiło swoje, nastrój Ewy też i wyszło nieco niezręcznie. Chociaż trochę się Ance należało. Wydaje mi się, że swoje frustracje związane z Pawłem, wylewa na Ewę, psiocząc na jej związek, żeby zrekompensować sobie braki w swoim. Nieładnie, tak nie robią przyjaciele.
    Czekam na kolejny, tu i na Jesieni :) Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nicholas Sparks w pigułce, jak to ujęła moja koleżanka. :D
      Nie wiem, może źle to ujęłam, ale chodziło raczej o to, że Ignacy ględzi i zazwyczaj nikt go nie słucha, zwłaszcza jego młodszy brat, a tu nagle bum, bo przecież Ewka wszystko do siebie bierze. Wszystko się wyjaśni niedługo, powoli do tego zmierzamy. :D
      Z Anką sytuacja jest trudna o tyle, że ona nigdy by się nie przyznała, że ma gorzej, nawet jakby chciała uciec od Pawła na drugi koniec świata. I cierpi na tym jej przyjaźń z Ewą.
      Dzięki i pozdrawiam! :D

      Usuń
  4. Nadal się nie otrząsnęłam z szoku, serio, więc zamiast sensownie skomciać, zostawię wuchtę serduszek i dodam tylko, że mimo wszystko wolałam ją z Rockym, nie lubię sztywniaków.
    Ale i tak: <3 <3 <3 <3 <3 <3
    :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdecznie za serduszka. Jesteś pierwszą osobą, która woli Rocky'ego, więc mogę obiecać, że jeszcze się pojawi. :D I jejku, super miło widzieć Cię też tutaj!

      Usuń
    2. Ja tu będę wpadać, wiedz o tym, bo bohaterka, która nosi moje imię i mieszka w Poznaniu skradła moje serce XD

      Usuń
    3. *przecinek po Poznaniu, tak. Poprawić się trzeba XD

      Usuń
  5. Aż mi Ewki żal, chociaż trochę bawi mnie jej zachowanie. Ignaś pewnie nie ma żadnej innej dziewczyny, a Ewka tylko za bardzo się nakręca. Strzelam, że ta koperta to jakiś list od jego brata. Jakby się jeszcze do nich sprowadził to Ewka by chyba oszalała.
    Anka dała Ewce niezłego kopa w tyłek, tak mówiąc wprost, co myśli, ale w sumie ma racje i Ewka powinna w końcu się ogarnąć.
    Czekam na kolejny rozdział,w którym może wyjaśni się sprawa tej koperty.
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewka to zawodowa histeryczka numer jeden, mówi, że nie lubi płakać, ale jako zawodową płaczkę na pogrzebie też ją wynajmiesz!
      Koperta się wyjaśni już niedługo. :D
      Pozdrawiam i dzięki za komentarz!

      Usuń
  6. Trafiłam na Twojego bloga przez przypadek i... o matko! zakochałam się! :D Ta historia jest świetna, a sposób jej opisania jeszcze lepszy! :D Ewa wymiata, te jej przypuszczenia i dywagacje można czytać, czytać i... czytać. Mam więc nadzieję, że Ty będziesz pisać, pisać... i pisać. :)
    Ciekawa jestem, czy Ignacy rzeczywiście ma tego młodszego brata czy tylko tak wypalił, bo mu przykład pasował. ;> No i w ogóle, czy ten Ignacy to faktycznie TEN jedyny, bo coś mi się wydaje, że miejsca u boku Ewy już długo nie zagrzeje. Jest jakiś taki, obojętny, ciapowaty i trochę jakby nie dla niej. No, ale być może się mylę. ;)
    W każdym razie czekam na następny rozdział. Mam nadzieję, że mnie poinformujesz. :) Iii przy okazji nieśmiało zapraszam do siebie: www.lek-na-samotnosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję. :D Jak czytam takie komentarze, to aż chce mi się pisać, serio. Ignacy jest po prostu Ignacym, nic na to Ewa nie poradzi, ale gdyby jej na nim nie zależało, to już dawno by uciekła, to zdecydowanie ten typ. No bo, kurde, wybrała go przez zapałki, a jest przesądna i wierzy w horoskopy. :D
      Nie informuję o nowych rozdziałach, umieściłam zakładkę obserwatorów w odpowiednim miejscu, można się dodać i mieć info na bieżąco. :D
      Postaram się wpaść, dzięki za komentarz!

      Usuń
  7. Ja wiem, że tu są dramaty opisywane, ale śmieję się do siebie, jak idiotka! Uwielbiam Ewkę! I tę narrację! Właśnie przez to tak chce mi się płakać. Opisujesz te wszystkie dramaty życia codziennego w taki zabawny, lekki sposób. Uwielbiam takie obyczajówki, a Sparks już mi się przejadł (chociaż czasem też obejrzę jakiś film, czy przeczytam jego książkę XD).

    OdpowiedzUsuń
  8. taki, na który będzie mnie stać jak wezmę kredyt. - przecinek przed "jak".
    Ignacy pewnie kogoś ma i koniec z nami, i nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem, boli mnie to życie. - przecinek przed "co".
    A to powtórzenie jest specyficzne i zapaliła mi się żarówka w głowie, jak zobaczyłam je drugi raz:
    Zamrugałam bardzo powoli oczami
    Ania zamrugała oczami bardzo powoli,
    Włączyłaś nam karpia. <3 Karp osłoną, żeby nie nazwać przyjaciółki hipokrytką :D. Tekst szczególnej urody :').
    Ani, która nie miała pojęcia o czym mówi i chciała ustawiać moje życie.
    Ja miałam pojęcie o czym mówię, kiedy mówiłam o życiu, ale nie potrafiłam go sobie ustawić.
    - przecinki przed "o czym".
    Kłótnia dziewczyn taka... prawdziwa. Wróciłaś Ewkę do Darka, a równocześnie i do Kuby, a w słowach Anki było sporo prawdy - bo o ile Ewa może mieć rację co do Darka i Ani, Ania trafiła w sedno: Ewa próbuje wciągnąć ją w trójkąt, próbuje wciągnąć ją w tą samą sytuację, którą ona sama przeżywa. I to świadczy o tym, że nie podchodzisz bez żadnej refleksji do swojej głównej postaci (pomijając to, że w tekście wyraźnie rysujesz jej wady i że nawet sama Ewa jest ich świadoma, ale nie na zasadzie "hihihi, paczcie, ale jestem quirky!"), że widzisz w jej zachowaniu problemy; tutaj to nie jest tak, że tylko Ewa myśli i wyciąga wnioski, że obserwuje i analizuje, Ania też. Bardzo ludzkie masz te postaci, da się w nie uwierzyć, da się zrozumieć, że chociaż Ania zdaje sobie sprawę z wrażliwości przyjaciółki i jej podatności, kochliwości maskującej większe problemy, to w tym momencie przelała się ta czara, widać, że Ania chciała nią potrząsnąć, oblać ją wiadrem zimnej wody. To wszystko ze sobą współgra i tworzy konkretną całość, tekst dzięki temu żyje, a problemy bohaterów nie są jednowymiarowe czy wymuszone. Następujący też taki pełen goryczy i złości tok myślowy Ewki też jak najbardziej na miejscu - wcześniej powstrzymywała się przed myśleniem o Ani przez pryzmat Maratończyka, krytykowała tylko jego, jego podejście, ale teraz w emocjach wprost przekazała czytelnikowi, co myśli o tym związku. I znowu jakby przelewa te swoje cierpienia na Ankę - wcześniej paralela Darek - Kuba, teraz pararela - Maratończyk powiedział mi, że mam flakowaty brzuch - na pewno też mówi tak Ance, na pewno przez niego się głodzi i źle czuje sama ze sobą, na pewno znajdzie sobie taką, co ma wyrzeźbiony brzuch i #Chodakowska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Wsiadłam do tramwaju i obgryzałam paznokcie, słuchając jak jakiś starszy pan opowiada innemu starszemu panu, że mu emeryturę obcięli i co on teraz biedny, nie stać go już na soboty w Klubie Seniora. A tam taka milusia pani Ludmiła! Przejawiała zainteresowanie i miała psa rasy „szitu”, taki włochaty kundelek, a on miał też kiedyś i wspominali sobie razem pieska tego pana, chociaż ona nigdy go nie widziała. I drugi pan stwierdził, że jaki z niego flirciarz, on tak nie umie.
      Zrobiło mi się go żal i prawie mu to powiedziałam, ale na szczęście to był mój przystanek i uciekłam.
      - jakoś tak to na mnie mocno podziałało, no łezki w oczach, serio, bardzo rzadko mi się to zdarza podczas czytania. Jakoś tak, nie wiem. Ewa jest obserwatorem bardzo wrażliwym na otoczenie, wydaje mi się, że przysłuchiwała się tym rozmowom i przyglądała tym ludziom, by uciec od swoich problemów, jak to ona ma w zwyczaju.
      Mogłam oczywiście wejść schodami, ale na zewnątrz było już całkiem ciemno, przez te cholerne chmurzyska, na klatce schodowej więc również było nieprzyjemnie. Pani Zosia, która była nieoficjalną przewodniczącą Rady Naszego Bloku, Czy Na Co To Ignacy Chodził, Żeby Mi Darmowe Paluszki Przynieść, jakoś myślała o głośnym sąsiedzie z jedenastki, ale wymienienie żarówek to już jakaś wyższa szkoła jazdy, nad tym trzeba się zastanowić. - powtórzenie było/była. O, urocze, że Ignacy jej chodził po paluszki, w sumie to jest chyba jakiś taki pierwszy raz, kiedy pokazałaś ten związek z cieplejszej strony, bez marudzenia Ewki na pedantyzm, dyscyplinę i zdecydowanie Ignasia.
      Wracałam do mieszkania i kiedy winda zrobiła swoje pyk i się zatrzymała, mi zatrzymało się serce. - mnie, nie mi.
      On bardzo lubił pachnieć, tak żeby potem wszystko pachniało, czego się dotknie, włącznie ze mną. Kiedyś miałam taką manię chowania się w jego koszuli i włosy przechodziły mi zapachem tadeuszowym, jak mówiła Anka. Krzywiła się, a ja na złość robiłam jakieś wymachy głową, żeby się jeszcze bardziej roznosiło. konstruktywny komć, ale: <3
      Cały ten fragment to też <3:
      Znów pociągnęłam nosem i potrząsnęłam głową. Nie wierzyłam, że chciał jechać, chociaż na jego twarzy malowała się najwyższa bezradność. Żaden gniew, nic z tych rzeczy. Tadeuszowa bezradność na polu uczuciowym o stężeniu wyższym niż jeden procent. I pewnie w takim stanie dałby dotknąć swoich włosów, aż mi się go szkoda zrobiło.
      — Przyszłam sama. Przyjechałam. Tramwajem. Mógłbyś mnie przytulić?
      — Pewnie.
      I mnie przytulił, tak trochę surowo, jak aspołeczny kuzyn, któremu ktoś każe i on prawie już wewnętrznie płacze, ale mi to wystarczyło. Wystarczyło tak mocno, że chyba trochę przegięłam, bo objęłam go mocno ramionami i zaczęłam coś tam mamrotać do jego skóry, i mrugać w nią, i chyba go trochę pomoczyłam łzami, ale mnie tak bardzo uspokoiło, że nigdzie nie idzie. I nie chce mnie nigdzie wysyłać. I że jest taki bezradny.
      - świetnie stworzyłaś równocześnie tę atmosferę intymności. To mamrotanie do skóry, mruganie w nią, to pomoczenie łzami - strasznie klimatyczne, a w połączeniu z antyseptycznym kuzynowskim uściskiem Ignacego... Niby jest intymnie, ale jednak nie, bo opis ignasiowego uścisku do intymnych nie należał. Ewka chciała tej intymności. Sprawą sporną jest to, czy Ignaś może jej dostarczyć. Chyba tylko jakąś namiastkę.
      czy mnie obchodzi czy nie. - przecinek przed drugim "czy".

      Usuń