—
Jesteś pewna, że nie chcesz jechać?
Podskoczyłam.
Stałam na balkonie, oparta łokciami o barierkę i wpatrywałam się
w bezchmurne niebo. Eryk też jechał, więc sobotę i niedzielę
miałam wolną, poniedziałek pewnie też, spodziewałam się, że na
kacu jego artystyczne zdolności zanikały. Trochę bałam się
zostać sama w tym wielkim domu, ale z drugiej strony miałam czas,
żeby się z nim oswoić. Gdybym znów wlazła Rocky'emu do pokoju,
nie byłoby ryzyka, że mnie na tym nakryje. Ale nie miałam zamiaru
tego robić. Odkąd podsłuchał (tak sądziłam) fragment kłótni
mojej i Ignacego, miałam wrażenie, że teraz to on mnie unika. Albo
miałam paranoję. Powinnam się chyba z tego cieszyć. Nie
wiedziałam już sama.
Ignacy
przystanął obok i czułam, że na mnie patrzy. Z wahaniem
odwzajemniłam jego spojrzenie. Nie był na mnie zły. Właściwie to
odniosłam wrażenie, że próbuje bez słów się ze mną pogodzić
i może by mi ulżyło, gdybym nie żyła w niepewności, czy teraz
gra, czy naprawdę jest skruszony.
—
Tak — odparłam po chwili ciszy. — Baw się dobrze.
—
Nie będę się bawił dobrze, jeśli pojadę ze świadomością, że
jesteś na mnie obrażona.
—
Nie jestem. Możesz jechać.
Widziałam,
że Ignacy powstrzymuje westchnienie pełne poirytowania.
—
Naprawdę nie jestem. Nie traktuj mnie jak histeryczki.
—
Nie traktuję. Ostatnio zachowujesz się tak, że sam nie wiem, jak
mam się do ciebie odzywać.
Miałam
ochotę odpowiedzieć „w ogóle”, ale po prostu wzruszyłam
ramionami. Chciałam, żeby dał mi spokój, a z drugiej strony było
mi trochę głupio, że zwraca się do mnie z taką niepewnością,
jakbym miała go ugryźć. Najwyraźniej zawsze byłam przewidywalna,
ale w Kołobrzegu coś się zmieniło. Zresztą, nic dziwnego,
dowiedziałam się takich rzeczy, że musiałabym być naprawdę
pozbawiona uczuć, żeby to nie zmieniło mojego zachowania.
Uznałam,
że powinnam być dla niego miła, żeby przestał mnie tym męczyć.
—
Słuchaj, Ignacy — powiedziałam, odwracając się w jego stronę;
patrzyłam na niego z dołu i starałam się widzieć w nim mojego
wykrochmalonego Tadeusza. — Twój starszy brat bierze ślub, nie
pokazuj mu, że się martwisz jakimiś bzdurami. Weekend osobno
dobrze nam zrobi, uwierz mi.
Na
twarzy Ignacego pojawił się delikatny uśmiech. Wyciągnął dłoń
w moją stronę i dotknął nią mojej twarzy, a właściwie
pogładził kciukiem mój policzek. Miałam ochotę krzyknąć
„tarzałam się w błocie!”, ale musiałam bardzo mocno się
przed tym powstrzymać. Zamiast tego spróbowałam się uśmiechnąć.
Powtarzałam sobie uparcie, że jestem dorosła, a nie pięcioletnią
Ewcią z przedszkola.
Przez
chwilę miałam wrażenie, że Ignacy chciał coś dopowiedzieć, ale
w końcu pocałował mnie delikatnie w czoło i wyszedł. Widziałam
przez szybę, jak zabiera plecak z łóżka i wychodzi z pokoju.
Dopiero wtedy odetchnęłam. To było straszne, takie udawanie, że
wszystko jest okej i autentycznie mnie zmęczyło, ale cieszyłam
się, że ten weekend ma aż czterdzieści osiem godzin i zostanę
sama ze swoimi myślami.
Jak
bardzo się myliłam.
Och,
jak bardzo się myliłam.
Zmyliło
mnie to słońce.
Sama
w domu, niczym Kevin, zostałam około południa. Pożegnałam się
ze wszystkimi, nawet z Anią, która już się na mnie nie dąsała,
obiecałam pani Leszczyńskiej, że podleję jej rośliny, a także
zostałam zapewniona, że beze mnie zabawa będzie gorsza.
Uśmiechałam się tylko jak debilka i dałam się przytulić
Ignacemu, mentalnie pokazując Julii środkowy palec. Kiedy
odjechali, uśmiech natychmiast zszedł z mojej twarzy. Wśród nich
nie było Kuby, ani nikt o nim nie mówił. Trochę mnie to
zmartwiło, ale nie na tyle, bym zaprzątała sobie tym długo umysł.
Byłam smutna właściwie dlatego, bo nie miałam się z czego
cieszyć, a teraz nie musiałam udawać.
Miałam
cały dom Leszczyńskich dla siebie. Puściłam głośno muzykę z
gramofonu stojącego dumnie w salonie i stwierdziłam, że nie
zaszkodzi, jeśli trochę pozwiedzam. Nie zapuszczałam się
oczywiście do pokoju Kuby, ani do tego, w którym nocowała Anka z
Maratończykiem. Ponoć był to stary pokój Staszka. Nie wnikałam.
Zajęłam się za to pokojem Ignacego.
Kiedy
ja w nim zamieszkałam, zrobiło się tam mniej „porządnie”.
Oczywiście nie ruszałam szafek, a jedynie szafy, w której
poupychałam swoje ubrania. Ignacy znów podzielił ją na pół, jak
w naszym mieszkaniu w Poznaniu, a więc z mojej strony panował
„artystyczny nieład” a połowa Ignacego przypominała muzeum
dwudziestolecia międzywojennego. Przypomniałam sobie, jak szukałam
po kieszeniach jego marynarek i zrobiło mi się zimno. Zastanawiałam
się co by było, gdyby mnie wtedy nakrył. Na pewno by mnie tu nie
było. Co do niego nie miałam pewności — jego kochana Julka
potrafiłaby go zapewne do wszystkiego przekonać.
Podeszłam
do biurka. Zajrzałam do szuflady, która okazała się pusta, ale
już szafka pod nią — wręcz przeciwnie. Pod stosem starych
„Światów Wiedzy” znalazłam dwa pudełka. Typowo prezentowe,
czerwone i czarne, przewiązane aksamitnymi wstążkami. Zmarszczyłam
brwi. Nie wyglądały jak zapakowane prezenty, ale i tak mnie
zaintrygowały. Odłożyłam gazety i zabrałam pudełka ze sobą do
salonu. Usiadłam po turecku na dywanie i podkręciłam nieco
głośność w gramofonie — gdyby wyskoczył na mnie jakiś wąż,
nikt nie słyszałby moich wrzasków, bo Abba wyła na cały
regulator.
Nie
wiedziałam, dlaczego to robię. Co mnie to obchodziło? Pewnie były
tam buty. Albo cokolwiek, co nie było moją sprawą. A jednak nie
zawahałam się ani chwili, kiedy je zabrałam. Sięgnęłam po
czarne pudełko i odwiązałam wstążkę, a potem je otworzyłam. Na
samym wierzchu leżały listy, zawiązane w spory stosik taką samą
wstążką, jak wcześniej pudełko. Od razu poznałam moje
wieśniackie koperty z poczty, gdzie pracowała pani Ala i oczywiście
wypytywała mnie, na co mi tyle kopert, a taka papeteria ładna, czy
chcę znaczki takie czy takie. I to moje okropne pismo! Na studiach
nauczyłam się pisać wyraźniej, nie jak jakaś kura pazurem, bo
dzieliłam się moimi notatkami, a poza tym... poza tym ponoć
bazgroły chłopca z podstawówki nie pasowały do mnie. Ale jak
okropnie wyglądały na tej kopercie! Mimo wszystko zrobiło mi się
cieplej na sercu.
Trzymał
je. Cały czas je trzymał, i to w takim ładnym pudełku,
przewiązał wstążką. Uśmiechnęłam się i odwiązałam ją.
Postanowiłam, że przeczytam tylko jeden list, najstarszy. W ogóle
nie pamiętałam, jakie bzdury tam powypisywałam. Ostrożnie wyjęłam
go z koperty i o mało się nie przeżegnałam. Dwie strony bazgrołów
niczym z recepty.
12.09.2010
Drogi Ignacy!
Ależ
byłam oficjalna! „Drogi” to i tak jakiś tam akt spoufalania,
ale chyba nie pogodziłam się do końca z wyborem zapałek. Inaczej
napisałabym „kochany Ignacy” albo coś w tym stylu. Pokręciłam
głową i czytałam dalej.
Oczywiście, że pamiętam o tej naszej listowej inicjatywie, tylko że mam teraz tyle na głowie... Nie wiem czy Ci mówiłam, ale jednak wyjeżdżam na studia w Poznaniu, nie w Krakowie. Ania też jedzie do Poznania, ale niestety nie na ten sam uniwersytet, ona idzie na politechnikę, bo zawsze z nas dwóch była mądrzejsza. Jestem z niej naprawdę dumna. Moja przyjaciółka inżynierem, jak dostanę się do jakiekolwiek gazety, to napiszę o niej artykuł. Albo o Tobie, tylko najpierw musiałbyś coś przeszczepić, ale wierzę w Ciebie.
Parsknęłam
śmiechem. Brzmiałam jak zmęczona życiem dziewczynka, która
uważa, że jest brzydszą częścią duetu, ale czy nie tak zawsze
było? Ania była mądra, ładna, rozsądna, potrafiła się ubrać
jak człowiek (nawet jeśli jak chłopczyca!) i umawiała się na
randki, kiedy ja byłam jeszcze na etapie posiadania obiektu do
wzdychania z odległości kilometra. Zrobiło mi się trochę
przykro, ale wytrwale czytałam dalej. A dalej, co to było!
Opowiedziałam Ignacemu, jak zgubiłyśmy się, szukając kawalerki,
w której gnieździłyśmy się za naprawdę spore pieniądze,
opisałam mu oczywiście warunki, a w peesie dopisałam, że
znalazłam poezję Gałczyńskiego w tapczanie, czy chciałby, żebym
mu ją wysłała.
Och!
Właśnie! Nigdy tego nie mówiłam, ale to chyba najwyższy czas,
żeby wspomnieć, jak poznałam się z Ignacym. W wakacje pracował w
kołobrzeskiej księgarni niedaleko ratusza. Szukałam prezentu dla
mamy, bo ona nie chciała pamiątek, a tylko „książkę mi jakąś
kup, Ewunia, nie myśl o mnie w ogóle, baw się, kochanie”, a więc
wzięłam do siebie tylko pierwszą część. Problem w tym, że moja
mama to raczej z tych, co lubią wszystko, a jak nie lubią, to im
przykro, więc za bardzo nie wiedziałam, czego szukam. Ignacy
rozkładał wtedy na półce książki i wyglądał jak odpowiedni
materiał na kogoś, kto pomógłby mi coś znaleźć. Może dlatego,
że od razu wydał mi się porządny, dbał o symetrię ustawianych
książek i nie miał przekrzywionej plakietki ze swoim imieniem. W
ogóle, rozśmieszyło mnie to, że nazywa się „Ignacy”, zawsze
sądziłam, że takie stare imiona to już przeżytek, tylko
dziadkowie takie mają, a jednak... uznałam, że mu pasuje.
Zwłaszcza kiedy na moje nieśmiałe „przepraszam” zareagował
natychmiast, porzucając swoje obowiązki. Podszedł do mnie i posłał
mi pytające spojrzenie, otrzepując jeszcze roboczą koszulkę z
logo firmy, mimo że wcale nie miała śladów kurzu.
—
Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
—
Skąd.
—
… szukam prezentu. Dla mojej mamy. Jestem trochę zagubiona.
Ignacy
uśmiechnął się miło. To sprawiło, że czułam się mniej
onieśmielona i nawet go trochę odwzajemniłam, przyglądając się
całkiem nieźle wyglądającemu pracownikowi księgarni. No właśnie,
zawsze musiała wyjść na wierzch moja płytkość, bo oczywiście
od razu go oceniłam i uznałam, że jest „ach”. Nie „ach,
och”, tylko „ach”, ale mi wystarczyło.
—
Czego dokładnie szukasz?
—
Właśnie nie wiem.
Zmarszczył
śmiesznie brwi.
—
To znaczy... moja mama ucieszy się ze wszystkiego, ale ma już ode
mnie tyle kubków, że ona nawet tyle herbaty nie pije...
Postanowiłam uzupełnić jej biblioteczkę, tylko że ona ma tam
tyle romansideł, że to odpada. Po co jej kolejne?
—
Rozumiem.
Wyglądał
na rozbawionego moim wywodem, co mnie trochę zakłopotało i zapewne
się zarumieniłam, ale dzielnie nie spuściłam wzroku. Dał mi
znak, żebym za nim podążyła i zaczęliśmy lawirować między
półkami. Jakąś minutę i dwa potrącone przeze mnie pudła
później, znaleźliśmy się przy... poezji. Musiałam mieć dziwną
minę, bo zaraz pospieszył z wyjaśnieniami:
—
Na urodziny kupiłem mojej matce tomik poezji i nauczyłem się
całego jednego wiersza na pamięć. Nikt mnie w tamtym roku nie
przebił.
Wytrzeszczyłam
na niego oczy. Parsknął śmiechem na moją minę, rozejrzał się
wokół, odchrząknął, wyprostował się i wyrecytował mi cały
wiersz, patrząc poważnym wzrokiem w przestrzeń. Wtedy nie
wiedziałam, że to cały, dopiero potem go wyszukałam i po raz
kolejny mnie zatkało. Ale tuż po wysłuchaniu tej recytacji,
jedynym co potrafiłam z siebie wydusić było ciche:
—
Ojej.
Zdałam
sobie sprawę, że jakieś dwie dziewczyny przyglądają nam się zza
drugiego regału. Przyglądał nam się też jakiś facet w takiej
samej koszulce z logo księgarni, a właściwie patrzył prosto na
Ignacego, ale stał za nim, więc biedak nie mógł go widzieć. Z
cichym „cholera” powtarzającym się w głowie, pomyślałam, że
przez moją głupotę Ignacy będzie miał problemy. To znaczy, ja mu
nie kazałam nic recytować, ale chciał mi sprzedać tomik wierszy
dla mojej mamy i nawet jeśli ta opowieść była zmyślona, to
faktycznie umiał wiersz. Przecież tego na pewno nie zmyślił na
poczekaniu, prawda?
—
Który to tomik? Przekonałeś mnie.
Wyglądał
na zaskoczonego, ale podał mi zieloną, cienką książeczkę w
miłej w dotyku okładce. Nawet jeśli mama będzie zaskoczona, to
przynajmniej ładnie będzie wyglądało na regale, pomyślałam i
uśmiechnęłam się szeroko do wieszcza z księgarni.
—
Dziękuję... Ignacy. Bardzo poetyckie imię, za ten wiersz
zasługujesz na miano pracownika miesiąca.
Powiedziałam
to specjalnie głośno, a później uciekłam. Widziałam, że
odprowadza mnie zaskoczonym spojrzeniem, dopiero później odwrócił
się i natknął na tego faceta obserwującego tę scenkę przy
dziale poezji. Tomik oczywiście kupiłam. Moja mama kazała Ignacemu
wydeklamować ten wiersz, kiedy przyjechałam z nim na święta, po
czym odegrała scenkę rodzajową pod tytułem „ojeju, jeju, co za
cudowny chłopiec” z obowiązkowymi łzami. To, że Ignacy został
drugim amantem z Kołobrzegu,
stało się tylko dzięki temu, że natknęłam się później na
niego przypadkiem na skwerze niedaleko tej księgarni. Potem poszło
jakoś samo i zastanawiałam się, czy wtedy miałam do czynienia z
prawdziwym Ignacym, bo nie miałam wątpliwości, że teraz taką
sytuację mogłabym zaliczyć do snów z rodzaju tych, po których
budzisz się ze znakiem zapytania na twarzy. Wtedy to było całkiem
normalne, mimo że wyglądał jak żywcem wyciągnięty z innej
epoki.
Włożyłam list z powrotem do koperty i odłożyłam na bok razem z
całym stosikiem. W pudełku, które otworzyłam znajdowały się
jeszcze jakieś zdjęcia i płyta. Intrygowała mnie, bo podpisana
była „2005”, ale najpierw przejrzałam zdjęcia. Przedstawiały
głównie Julię i Ignacego. Trochę zaskoczyło mnie to, że nie
miał na sobie tych swoich przedpotopowych koszul, tylko jakieś
ciemne, ładne swetry, Anka nazywała to „ocieplaczami typowego
faceta”, nawet Maratończyk takie nosił! Julka oczywiście była
piękna cokolwiek ubrała, nawet w worku pewnie mogłaby wyjść na
wybieg. Kiedy trafiłam na zdjęcie, które ewidentnie ona robiła, a
Ignacy na nim całował ją w policzek, miałam ochotę pojechać do
Mielna i przywalić jej w twarz. Wiedziałam, że nie mam o co mieć
pretensji, to ewidentnie nie był żaden dowód na niewierność
Ignacego, żółte cyfry po prawej stronie fotografii mówiły mi, że
to rok dwa tysiące siódmy. Osiem lat temu. Cholera. I tak mnie to
bolało. Głupiej tak dobrze.
Odłożyłam zdjęcia, nie mogąc na nie patrzyć, ale postanowiłam
jeszcze trochę się nad sobą poznęcać. Przyniosłam laptopa
Ignacego z pokoju, wyciszyłam muzykę i włączyłam płytę. Po
chwili na pulpicie wyskoczyło okienko z zapytaniem, co chcę zrobić,
otworzyłam więc folder. W środku znajdował się tylko jeden plik
— filmik.
Z wahaniem kliknęłam kursorem dwa razy. Włączył się program do
odtwarzania filmów, a na ekranie pojawił się Kuba. Kuba sporo
młodszy, właściwie dzieciak, ale przypominający już tego Kubę,
którego poznałam w Kołobrzegu, w swojej czarnej bluzie i z wyrazem
twarzy kogoś, kto tylko czeka aż ktoś inny poprosi się o
wpierdol.
— Nie kręć mnie — warknął do kamery i zakrył twarz czapką z
daszkiem.
— Właśnie, pęknie ekran.
— Zamknij ryj — wydobyło się zza czapki.
Ewidentnie Ignacy zacmokał, a wtedy kamera najechała na niego.
Siedział na leżaku, tym, który widziałam przez okna wychodzące
na ogród. Był dziwnie radosny, ubrany w koszulkę polo, a na nosie
miał okulary przeciwsłoneczne. I był rozczochrany! Nie wyglądał
jak mój chłopak, wyglądał obco. No i młodo, na nie więcej niż
osiemnaście lat. Ale obserwowałam dalej. Wyszczerzył zęby do
kamery.
— Dlaczego to kręcisz?
— Próba kamery. — Julka miała tak słodki głos, że zebrało
mi się na wymioty. — Jeśli mam ją zabrać do Hiszpanii, to muszę
ją wypróbować.
— Kurwa, idźcie gdzie indziej.
— Nie przeklinaj, ćwoku — warknął Ignacy, a ja zacisnęłam
powieki, bo aż zadźwięczało mi w uszach, tak to nie pasowało do
jego głosu. — Sam idź gdzie indziej.
— Ciekawe, czy będziesz taki mądry jak przyjedzie ojciec.
— Na pewno mądrzejszy od ciebie. Wie, że znowu jesteś
zawieszony?
Gwałtownie
nacisnęłam przycisk „stop”. Nie mogłam na to patrzeć.
Dlaczego Julia to nagrała? Dlaczego oni obaj zachowywali się tak
dziwnie? Kuba wyglądał jak gimnazjalista, którego głównym celem
w życiu jest bicie się z każdym, kto krzywo spojrzy, a Ignacy...
nie przypominał w ogóle siebie. Był taki rozpromieniony i wyrażał
się tak, że Ignacy, z którym mieszkałam i, wydawało mi się,
znałam, najpewniej dostałby ataku paniki. Wyjęłam płytę z
napędu, wrzuciłam ją do pudełka, przykryłam zdjęciami i
listami, a potem odniosłam wszystko na swoje miejsce. Musiałam się
położyć, bo okropnie rozbolała mnie głowa. Uchyliłam okno i
skuliłam się na kanapie w salonie, a kiedy przymknęłam oczy, nie
poczułam ulgi. Nadal miałam te wszystkie obrazy pod powiekami i
czułam, że chcę stamtąd uciec. Do domu. Nie zrobiłam tego
jednak. Zasnęłam.
Obudził mnie huk. Podskoczyłam gwałtownie. W salonie nie było już
tak jasno, właściwie za oknem robiła się już szarówka.
Przestraszyłam się, bo przez chwilę trwała cisza, a później
znów usłyszałam coś, co brzmiało jak uderzenie czymś ciężkim
o podłogę. Zerwałam się z kanapy. Odgłosy dochodziły z
przedpokoju. Nie wiedziałam, czy powinnam tam iść, czy zostać tu,
czy może uciec do ogrodu, ale kiedy do kolejnego łomotu dołączyło
ciche „kurwa”, natychmiast pobiegłam do jego źródła. Znałam
ten głos.
Z sercem walącym tak mocno, że prawdopodobnie potrafiłoby wybić
mi dziurę w ciele, byleby tylko wydostać się i uciec jak najdalej
ode mnie, wyszłam na przedpokój i zapaliłam światło. Nie
potrafiłam powstrzymać krzyku, wyrwał mi się sam i aż mnie samą
przestraszył. Jednak tym, co wprawiło mnie w największe
przerażenie, był widok Kuby, opierającego się o półkę pod
lustrem. Zwalił miskę z krówkami i pudło stojące obok szafy, a
wyglądał jak ofiara napadu z nożem. Nie wiedziałam właściwie,
czy tak mocno krwawi z nosa, czy z jakiejś innej rany na twarzy,
której nie mogłam zlokalizować ze swojego miejsca. Przyciskał do
nosa swoją kiedyś białą koszulkę, teraz szkarłatną, prawie
czarną, ale może za mocno panikowałam.
— Kuba!
Spojrzał na mnie. Nie powiedział nic, chyba nie mógł, ale jak
najszybciej do niego doskoczyłam i siłą zaprowadziłam do salonu,
gdzie kazałam mu usiąść, nie przejmując się tym, że zakrwawi
jasny dywan i narzutę. Postanowiłam, że przejmę się tym później.
Musiałam zachować zimną krew, bo on stracił jej tego wieczoru
zbyt dużo, ale o dziwo, byłam nad wyraz spokojna, mimo strachu.
Może dlatego, że to była swego rodzaju powtórka z rozrywki, ale
nie mogłam teraz o tym myśleć. Zamiast tego dopilnowałam, żeby
pochylił głowę i pobiegłam do kuchni, szukać apteczki. Była w
tej samej szafce, w której wtedy znalazłam koszyk z lekami. Nie
potrzebowałam jej całej, tylko gazy, wody utlenionej i najlepiej
dużego plastra. Trochę drżały mi ręce, ale udało mi się
niczego nie upuścić. I tak czekała mnie jeszcze gorsza robota, w
kuchni krzywdę mogłam zrobić tylko sobie, a w tym momencie byłam
mniej ważna. W zamrażarce znalazłam cały worek kostek lodu;
wysypałam je na znaleziony ręcznik, drugi przerzuciłam sobie przez
ramię. Zabrałam wszystkie przygotowane rzeczy z kuchni i pobiegłam
do Kuby.
Siedział tak, jak go zostawiłam. Zabrałam mu koszulkę i rzuciłam
na podłogę, a podsunęłam jasny ręcznik, który kiedy tylko
przyłożył go do nosa, zabarwił się na czerwono. Odwróciłam
wzrok i przycisnęłam mu ręcznik z lodem do karku. To była trochę kara za to, że wrócił w takim stanie, ale jego jedyną
reakcją było zaciśnięcie palców na materiale kanapy. Przysiadłam
obok niego, cały czas trzymając dłoń na jego karku i spojrzałam
na fragment twarzy, który ze swojego miejsca widziałam. Miał
okropną ranę nad prawym okiem, właściwie to nad brwią, blisko
skroni. Aż przeszły mnie ciarki, co by to było, gdyby oberwał
kilka centymetrów dalej.
— Czy zdarzy się kiedyś, że to ty będziesz mnie ratował, a nie
ja ciebie?
Kuba bardzo powoli się wyprostował i zabrał moją rękę ze
swojego karku, ale nie puścił jej. Wyglądał okropnie i widziałam,
że uśmiech, który przywołał na twarz musiał trochę boleć, ale
i tak to zrobił. Nie odwzajemniłam go, bo powoli czułam, jak robię
się zwyczajnie zła. Czy jego bawiło, że wyglądał jak jedno
wielkie nieszczęście, że mnie wystraszył i gdybym nie przeżyła
już tego wcześniej, prawdopodobnie sam sobie musiałby pomóc, bo ja nie dałabym rady?
— Tobie wychodzi to lepiej.
Niech cię szlag, Rocky.
Ale kiedy na niego patrzyłam, powiedziałam to w myślach tylko dla
zasady. Nigdy tak nie sądziłam.
Oficjalnie wykończyłam cały zapas rozdziałów, fragmentów kopiuj+wklej do sklecenia całości, czy czego tam. Przeżywam jakiś kryzys twórczy i nie wiem, co to będzie, ale jak na razie niech będzie, że panuję nad sytuacją. Do następnego! Kiedyś tam.
Na razie się tylko melduję, bo nie mam możliwości, by sensownie skomentować.
OdpowiedzUsuńEwkę coraz bardziej mam ochotę ukrzyżować głową w dół. Ta kobieta tak sobie życie komplikuje, że szkoda gadać. Za to Ignacy jeszcze bardziej mnie kupił. Stara się chłopak, próbuje dogadać i w ogóle, a Ewka zrzędzi i zrzędzi. Ta oprawa listu była urocza. A sprawa z przeszłością Ignacego, Julią i tak dalej co najmniej intrygująca. Coraz bardziej mnie ciekawi, co tak bardzo go zmieniło. Jakaś wielka drama się szykuje? Poza tym, nie wiem już, czy kibicuję Ignacemu i Ewce. On chyba zasługuje na kogoś lepszego i życzyć mu, by spędził całe swoje życie, będąc skazanym na wyobraźnię i farmazony Ewki...
UsuńEwka już taka jest, podejrzewam, że pewnie czułaby się sama ze sobą źle, gdyby przez chwilę miała święty spokój i nie mogła sobie pomarudzić. :D
UsuńPoczątkowo Ignacy miał być takim Markiem Darcym tego opka, bo on wszystkie wymysły Bridget znosił, ale Ewka zmutowała w coś gorszego niż Bridget, więc... :D Nic nie mówię, będę bezstronna.
Hm, ta cała historia z Julką i Ignacym 2.0 robi się coraz dziwniejsza. No bo nie ma bata, żeby zmienił się ot tak. Musiało się coś wydarzyć, a ja nie mogę się wręcz doczekać chwili, w której Ewci wszystko opowie. I mam też nadzieję, że to się stanie prędzej niż później, bo widzę, że kroi się wiele ciekawych rzeczy. Sama nie wiem, komu kibicować mocniej - miłemu Erykowi, epickiemu Ignacemu czy wojskowemu Kubie? Hm... Ciekawe też, co ten Kuba narozrabiał, że wrócił do domu w takim stanie... W ogóle jestem ciekawa jego postaci, bo mam wrażenie, że jest jednocześnie ważny dla całej historii, ale trochę pomijany. (Może się myślę!) Mam nadzieję, że się go trochę pojawi w najbliższych rozdziałach, bo przecież zostali sami z Ewcią na cały weekend :)
OdpowiedzUsuńDobra, mam nadzieję, że mój komentarz jest w miarę zrozumiały. Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział - kiedykolwiek się pojawi, bez spiny. Liczę, że kryzys twórczy się niedługo skończy ;)
Ciao :*
Zrobiłam z tego jakąś wielką tajemnicę, a rozwiązanie jest naprawdę proste. :D Tylko nie wiem czy aż tak oczywiste, to się okaże.
UsuńKubę trzymałam na deser!
Dzięki, pozdrówki. :D
Bardzo zastanawiająca jest ta cała zmiana Ignacego. Poczochany Tadeusz? Brzmi to jak Mickiewicz piszący do kobiecego periodyka. No chance. Dlatego tym bardziej zastanawia mnie, co się tam gdzieś kiedyś wydarzyło, że Ignacy stał się właśnie taki. To mało naturalne pomimo wszystko. Mógł się zmienić, owszem, ale żeby aż tak? Na dodatek ten film jest po prostu dziwny. Czasami zastanawiam się czy Julka nie zradziła go z Rockym.
OdpowiedzUsuńA co do Kuby to wiadoma rzecz, że nie pałam do niego sympatią. Aczkolwiek jego stan jest zastanawiający i kto go tak urządził? Powiem tyle: ta rodzina jest dziwna. Ewka przy nich jest ekstremalnie normalna, a to dopiero dziwne porównanie.
Nie wiem czy to taka pora czy co, ale ten kryzys to jak jakas choroba.
Pozdrawiam!
To znaczy, Ewka na pewno wyolbrzymia, zna Ignacego mimo wszystko krótko i zbiera to sobie w całość tak, że to wszystko naprawdę wydaje się dziwne. :D
UsuńAhaha. :D
Powoli mija, ale to okropne, akurat wtedy, kiedy mogę pisać, zwyczajnie nie mogę.
Pozdrówki!
Wreszcie udało mi się nadrobić zaległości i muszę przyznać, że nieźle się wciągnęłam. Ewka to taka buła i w ogóle mam z nią takie i feel you, bro, że ach. Żal mi jej i fokle.
OdpowiedzUsuńTen rozdział dał mi taki mindfuck, że aż nie wiem co o nim myśleć. Ignacy instyguje mnie coraz bardziej (bo ja to zdecydowanie team Ignacy, bezsprzecznie, mimo tych wszystkich kłamstw i niedociągnięć – ostatecznie przecież widziały gały, co brały) i nie rozumiem dlaczego teraz jest taki jaki jest, a tym bardziej dlaczego ukrywa to, jaki był. Początkowo obstawiłam, że spotkała go jakaś straszliwa tragedia, ale przecież Julka żyje, a cała rodzinka zachowuje się zbyt normalnie na skrywanie jakieś wielkiej i strasznej tajemnicy. Może to wszystko leży w tym, że Ignacy jest jakiś taki pomijany przez ojca i w ogóle może mu się wydaje, że jest mniej wart od swoich braci i właśnie w taki pokręcony sposób stara się jakoś to naprawić.
Won z tym Kubą, my się Kuba nie lubimy. Jeśli Ewka rzuci Tadeusza, dla Rocky’ego to się chyba załamię. To tak nie może być, no!
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Woah, zaskoczyłaś mnie tym. :D Ale się cieszę. Ewka to buła i mimo że wkurwiająca, to nawet dla mnie całkiem relatable.
UsuńWszystko się wyjaśni, a Ewka robi z igły widły, tyle. Przyznam, że mnie bawi takie dokładanie cegiełek, ale nic więcej nie powiem. :D Ale twoja teoria też jest ciekawa, o.
Dzięki i pozdrówki! :D
Ciekawi mnie, co się stało Ignacemu, że z takiego zwyczajnego chłopca stał się takim facetem... Jakaś przyczyna być musiała a w Ewkę nie wierzę. To stało się chyba tak pomiędzy ich spotkabuami. Wtedy, gdy jedynie listownie korespondowali. Tak się mi przynajmniej wydaje... Co do Kuby... Nie no Leszczyński idź sobie! Tylko komplikujesz sprawy!
OdpowiedzUsuńPomińmy fakt, że ja kocham takie obyczajowe rozpierduchy... XD
Zmylające słońce tak bardzo w duchu opka :').
OdpowiedzUsuńCo do niego nie miałam pewności — jego kochana Julka potrafiłaby go zapewne do wszystkiego przekonać. - powieka nerwowo mi drży :D. Jeżeli ma takie mniemanie na temat Ignacego, jestem w szoku, że dalej chce z nim być. To znaczy tak, ustaliliśmy, że w tym czasie nie jest w stanie nawet odpowiedzieć mu kocham cię, ale żeby mieć tak mało wiary w osobę, z którą było się tyle czasu? I to jeszcze w Ignacego, który NA PEWNO nie jest bezmyślnym, bezrefleksyjnym człowiekiem? EWA.
Brzmiałam jak zmęczona życiem dziewczynka, która uważa, że jest brzydszą częścią duetu, ale czy nie tak zawsze było? - i czy nie jest tak teraz? :P
— Czy zdarzy się kiedyś, że to ty będziesz mnie ratował, a nie ja ciebie? - hmmm? A co z kolesiem w klubie?
Szczerze? Im więcej Kuby, tym mniej pałam do niego sympatią, bo jednak w gruncie rzeczy jakoś różni się od tego mojego wyobrażenia. Oczywiście w konkrecie nie to jest problemem, z którego wynika ten mój brak sympatii do faktycznego Kuby, a to, jak bardzo go stopniujesz chyba. Pokazujesz go rzadko, zwykle pod koniec rozdziałów, co chyba nieco mi się przeżarło - wieczne czekanie i czekanie na postać, która potem rzuci jednym zdaniem na wiatr i to jeszcze zdaniem niewnoszącym właściwie praktycznie nic do historii, to nie jest to, czego oczekiwałam. Mam też takie dziwne wrażenie, że on jest nieco... przepoetyzowany. "Wschody wszędzie ogląda się tak samo" (czy jak to tam było? pamięć już stroi figle), "milczenie to też jakaś odpowiedź", pewnie jeszcze gdzieś się coś przewinęło - przy tej masakrycznie niskiej ilości kwestii, jakie ma ta postać (ja rozumiem, że mruk, ale omg) nie potrafię nie odnieść wrażenia, że przesadziłaś z próbą zrobienia z niego jakiegoś faceta z nieodkrytą, zaszyfrowaną guembią. Za wielka z niego pseudo zagadka, żeby chciało mi się bawić w wyciąganie enigmy i jechanie z koksem, serio, jak na moje progi przedobrzyłaś. Nie widzę nic, czym Kuba mógłby wynagrodzić mi starania czy czas, jaki spędzam nad zastanawianiem się nad nim, bo co, w następnym rozdziale (znowu, jak podczas pierwszej samotnej-samotnej sceny z Ewką) powie... jedną rzecz? Przejadło mi się to. Oczywiście rozumiem to podejście z twojej perspektywy, autorki - nie możesz sobie teraz pozwolić na to, żeby Ewka spędzała każdą chwilę na przebywaniu z Kubą, bo to nie ten typ opka, fabuły i postaci. Rozumiem. Ale podejrzewam, że twoim celem nie było to, żebym nie chciała, żeby Ewka była z żadnym ze swoich amantów (przynajmniej na tym etapie w tekście? jestem w stanie sobie wyobrazić, że skoro Ewka w zamyśle miała być wzorem, jak nie postępować, mogłabyś chcieć, by czytelnicy uznali, że żaden z chłopaków nie powinien marnować sobie na nią czasu, chociaż uznaję to za za szorstkie podejście do Ewki, tak tragiczna przecież nie jest). Eryk to przyjaciel, z Ignasiem ma dysfunkcyjny, pozbawiony ważnej rzeczy - seksu - związek, a na temat Kuby moją opinię znasz. No nie wiem. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie miał do powiedzenia coś znaczącego, a nie tylko guembokie terefere.